Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Diabeł w Nienadówce


Hanusia Chorzępianka
Opracowano na podstawie zapisków ks. Pawła Smoczyńskiego pt. "Zjawiska mediumistyczne" oraz materiałów z ówczesnej prasy.
Spis treści powiększ zdjęcie








Prolog


Opisywane tu wydarzenia miały miejsce u schyłku XIX stulecia w Nienadówce największej wiosce dominium sokołowskiego, które pozostając we władaniu "Jańcia" hrabiego Jana Władysława Zamojskiego, ekscentryka i dziwaka niepospolitego, nieuchronnie dobiegało swojego kresu. W świetle ówczesnych zapisków, Nienadówka to miejscowość położona w powiecie kolbuszowskim, oddalona od Rzeszowa 20 km. "liczy mieszkańców do 3000, grunta posiada piaszczyste, ludność rozłożona po obydwu stronach drogi gminnej, utrzymuje się przeważnie z uprawy roli. Nie mając dostatecznego wyżywienia zmuszona jest wychodzić za zarobkiem w różne strony kraju i za granicę. Co roku kilka rodzin opuszcza na zawsze rodzinne strony, by wysiedlić się gdzieś na Rusi, koło Lwowa Janowa, Brzeżan..."1

Według tych samych źródeł ... 3/5 ludności Nienadówki stanowią Ożogowie, 1/5 Chorzępy, a 1/5 inne nazwiska, jak Tatara, Wyskida, Lepianka, Nowak, Maciąg."

Właśnie w chałupie gospodarza nienadowskiego, Jędrzeja Chorzępy rozegrały się wypadki wywołujące poruszenie w samej wiosce, Galicji, Królestwie, jak i daleko, daleko za granicą. Jej bohaterem stałą się zaledwie 14- letnia córka Jędrzeja, Hanusia pozostająca przez kilkanaście miesięcy pod wpływem jakichś tajemnych sił, które rychło uznane zostały za knowania samego diabła. Na to wskazywał zarówno ich charakter, przebieg, jak i niezwykłe okoliczności występowania. Co do tego żadnych wątpliwości nie miał ówczesny wikary nienadowski, ks. Paweł Smoczeński. On to rychło zainteresował się niezwykłymi zjawiskami w chałupie Chorzępów, bywał tam częstym gościem w okresie największego ich nasileniu, upowszechniając wiadomości na ów temat wobec swojej zwierzchności jak też świata medycznego i dziennikarzy. Z poczynionych przez siebie obserwacji sporządzał skrupulatne zapiski, których nagromadziło się, aż cztery zeszyty. Do naszych czasów zachowały się trzy z nich i one właśnie stanowią podstawę niniejszego opracowania.


Czart "nawiedzający" najmłodszą córkę Jędrzeja Chorzępy wywołał spore poruszenie w miejscowym środowisku. Postawę ówczesnych mieszkańców Nienadówki charakteryzowała ciekawość pomieszana z lękiem i trwogą. Wieść gminna szeroko upowszechniła opisy diabelskich wyczynów w chłopskiej chacie Chorzępów nadając im po drodze szczególnego kolorytu i ubarwiając znacznie w niektórych fragmentach. Tak więc na kanwie niezwykłych zdarzeń nękających
małoletnią Hanusię narodziła się legenda o Diable z Nienadówki, która - mimo upływu czasu - wciąż pozostaje żywa w ustnym przekazie ludności. Stała się też tematem paru prasowych publikacji.2 Ks. wikary, uwierzywszy całkowicie w to, że w niezwykłym przypadku młodej Hanusi Chorzępianki ma do czynienia rzeczywiście z diabłem, zapragnął wszelkimi dostępnymi sobie sposobami wykurzyć czarta z terenu parafii. Powodując się - rzecz jasna - duszpasterską troską o losy powierzonej owczarni. Skutki owych poczynań odbiegły jednak zdecydowanie od oczekiwań. Przede wszystkim naraził się swojej zwierzchności duchowej, w oczach, której - jak sam - z goryczą przyznaje - ostał się jako "łatwowierny i głupi", rodziców Hanusi, oraz samą dziewczynkę naraził na kościelne napiętnowania z powodu rzekomego
oszustwa, czemu zapobiegł dopiero sędziwy, acz nader rozważny proboszcz w Nienadówce, ks. prałat Momidłowski. Wikary mimowolnie rozsławił jednak Nienadówkę, Hanusię, rodzinę Chorzępów szeroko po kraju i daleko po za nim ... Skutek był taki, że do wioski pod Rzeszowem przybywało odtąd mnóstwo żądnych sensacji i mocnych wrażeń osób, na adres urzędu parafialnego, ks. wikarego, jak też samego Jędrzeja Chorzępy, poczęły napływać listy z różnych stron, w tym z Austrii, Niemiec, i Czech.. Pośród zdziwień i współczucia dla gospodarza, ktorego upodobał sobie gnębić diabeł trafiały się też i dobre rady, jak pozbyć się natręta, a nawet oferta pomocy w przepędzeniu precz złego ducha.

Rzekomy diabeł nic sobie jednak nie robił z czynionych przeciwko niemu tchnącym grozą przygotowań. Po dawnemu płatał figle w chałupie Chorzępów, nękał po swojemu dziecko, przy okazji dostawało się i bawiącym tam gościom...
Pozwalał sobie nawet na ciętą polemikę z kapłanem, ustami - rzecz jasna - dziewczyny. Obrażał oboje rodziców jak też przyjezdnych. Dał spokój Hanusi, ks. wikaremu i wyniósł się na dobre z Nienadówki, kiedy sam uznał za stosowne....
powiększ zdjęcie

artykuł o czarcie w Nienadówce 21 luty 1933r.

powiększ zdjęcie

artykuł o czarcie w Nienadówce 28 luty 1933r.

strzałka do góry




Gnój, uryna, rzepa

Wszystko zaczęło się u Chorzępów mieszkających na końcu wsi, około 2 km od kościoła, latem 1897 roku. Wówczas to:

"coś poczęło płatać figle i w polu psoty urządzać, rozpętywało bydlęta najsilniej spętane, później s pola przeniosło się do stajni i przywiązywało je do drzewka w ogródku tak sztucznie i silnie, że z wielką trudnością można je było odwiązać. W nocy śpiącym wynosiło buty z chałupy i chowało po różnych miejscach, później nalewało do butów śmierdzącego płynu. Nie dość tego: zaczęło potem izbę całą śmierdzącą wodą kropić, polewać i zanieczyszczać, nareszcie chwyciło się dwunastoletniego dziewczęcia, rzucało nań kawałkiem drzewa, lub biło je kułakiem pod żebra..."

Według Wojciecha Biernata, nienadowskiego poety ludowego (ur. 1899 r.) znającego sprawę z bezpośredniego przekazu, zaczęła się ona tak: "Pewnego dnia Anna pasła bydło na łąkach, nie wiadomo z jakiej przyczyny bydło zaczęło biec i rozerwało powrozy na kawałki. Gdy je uspokoiła, pozganiała je do kupki, ale nie miała czym powiązać, by mogła je zagonić do domu. Tak zmartwiona rozglądała się po łące, czy się gdzieś nie znajduje kawałek powroza. Ujrzała niedaleko leżący powróz, poszła, wzięła go powiązała nim bydło i zagnała do stajni. Powróz porzuciła w stajni, w domu opowiedziała rodzicom o wydarzeniu. i o powrozie. Za parę dni dziewczyna zaczęła bać się w nocy i opowiadać, że widzi nocą postacie. Rodzice mówili, że to nic innego, tylko ten powróz ktoś podrzucił po "wisielcu". Szukali, by go odnieść skąd był wzięty, ale powroza nigdzie nie było, Wkrótce potem u Chorzępów zaczęły się dziać niebywałe rzeczy, po nocach straszyło, tłukło się po strychu, wóz jeździł po podwórzu, rzepa leżąca na kupie w sieni biła po głowie ludzi, którzy tam przychodzili co wieczór aby się przekonać o owych strachach".3

Zdarzenia te miały miejsca - podobno - niemal w porze nocnej. Chorzępowie - podobno - z pokorą cierpieli owe wszystkie upokorzenia, nic nikomu nie zdradzając. Postępowaliby tak, nie wiadomo jak długo, gdyby nie to, że starszą córkę wydali za mąż i w jej miejsce przyjęli do domu służącą. Ta zaś rychło rozpowiedziała o wszystkim nie tylko sąsiadom, ale i po całej wsi, wywołując wielkie poruszenie pośród miejscowych, jak i mnóstwo najróżniejszych komentarzy.

Jędrzej Chorzępa ur. 29 II 1843 roku, był kulawy i w młodości miewał ataki epilepsji, żona jego rówieśna zgarbiona, postarzała przedwcześnie. Mieli kilkoro dzieci, lecz przy życiu zdołały utrzymać się zaledwie dwie córki. Starszą Ewę ur. w 1879 roku, wydano w 1897 roku za mąż za Wojciecha Chorzępę. Drugą była właśnie ur. 12 VI 1885 roku Anna. Ukończyła I-klasową szkołę wiejską w Nienadówce, gdzie nauczyła się czytania i pisania. Stwierdzono poziom inteligencji, wyższy niż przeciętny. Późniejsze wielokrotne badania lekarskie stwierdziły jedynie, rozlaną źrenicę w lewym oku, co skutkowało osłabionym wzrokiem, oraz niewywabioną plamą plamę na plecach. Prócz tego, organizm jej funkcjonował zupełnie prawidłowo.

Do czasu opisywanych wydarzeń Chorzępowie stanowili nader zamkniętą rodzinę, gospodarowali sami na 18 morgach pola. Wyróżniali się cnotą oszczędności, ze skąpstwem graniczącą. Zdołali ziemi dokupić, pospłacali długi, zgromadzili nawet nieco gotówki. Z tego też powodu niektórzy we wsi twierdzili, że Chorzępom to diabeł musi dopomagać w robocie skoro tak im się wiedzie. Tak więc to, co wkrótce rozniosło się po wsi za sprawą niedyskretnej służącej, posłużyło niektórym jako potwierdzenie wcześniejszych przypuszczeń.

Domysły innych zaś, co do powodu osiedlenia się czarta w spokojnej dotąd galicyjskiej wiosce szły w zupełnie inną stronę. Otóż w tym samym 1897 roku ukończono w Nienadówce budowę okazałego murowanego kościoła w stylu gotyckim, rozpoczęta ledwie dwa lata wcześniej. Staraniem ks. prałata Momidłowskiego, kolatora "Jańcia" hrabiego Zamoyskiego i parafialnego komitetu, w miejsce starego bo liczącego 330 lat modrzewiowego kościółka, o pow. ledwie 136 metrów2, rychło stanęła nowa, obszerna świątynia, murowana z cegły. To właśnie w ocenie niektórych miejscowych mogło najbardziej nie spodobać się diabłu. Czart zły bardzo z nieoczekiwanego dlań obrotu sprawy, postanowił dać się we znaki parafianom. Na swą ofiarę upatrzył sobie jednego z nich, właśnie owego Jędrzeja Chorzępę.

Z tego też względu postanowiono posłać po ks. wikarego, by dom Chorzępów poświęcił, odprawiono też msze okolicznościową i nabożeństwo żałobne za dusze zmarłych. Po tych ceremoniach i uroczystościach "było przez parę dni całkiem cicho i spokojnie, ale za to później tem gwałtowniej występowało i biło ludzi, nie tylko domowników, ale i obcych, rzucało co miało pod ręką, czy rzepą czy piaskiem lub kawałkiem drewna, policzkowało osobliwie ową dziewczynę, rzucało po izbie kupy obrzydliwych nieczystości, a później też nieczystości kładło nawet do jadła".

"Był okres objawów na polu, na podwórzu, w stajni, w izbie, okres rzucania rzepą, policzkowania dziewczyny, rozmów, śpiewów i drętwienia lub pozornej śmierci - pisze ks. Smoczeński na początku pierwszego zeszytu. Wszystkie okresy z małymi przerwami - czytamy dalej - przeplatane były wielką ilością gnoju ludzkiego, gnoju końskiego, nierogacizny, bydlęcego, świeżego, obrzydliwego, jak opowiadają domownicy, żandarmi, naoczni świadkowie z sąsiedztwa, gnój był różnego koloru, w różnych miejscach. Obrzucano gnojem ściany, obrazy, znajdowało gnój w butach, w komorze, w stodole, w potrawach, przy śniadaniu, obiedzie, w różnych porach dnia, tak przy domownikach, jak i przy obcych ludziach:

Według ks. wikarego był czas, że Anna "nie mogła przyjmować pokarmów, bo ciągle wrzucało jej gnoju do strawy, obrzucało jej usta, twarz, odzież, gnojem cuchnącym niezwykle i wtedy jak zauważyłem, wyglądała nędznie, wyblakła jak cień"

Gdy rozeszła się wiadomość o niezwykłych wydarzeniach w Nienadówce, do chałupy Chorzępów poczęli się zjeżdżać gości, żądni ciekawych wrażeń. Niektórzy zmyleni wyglądem gospodarzy, sądzili, że Ci - cierpiąc nędzę - dla chęci zarobku rozgłosiła o niezwykłościach, jakie trapią ich córkę. Działając przytomnie
ks. Smoczeński zakazał brać pieniędzy od gości, gdyż jak zauważył, "jedna korona wystarczyła do potępienia Chorzępów jako oszustów". Jednak nie do końca dało się tego ustrzec, gdyż "ks. Stafiej dał Hanusi koronę, choć usilnie prosiłem, żeby nie dawano" - żali się ks. Smoczeński

Znacznie bardziej jednak zaprzątało mu głowę inne zagadnienie. "W świecie rozeszły się wieści, że diabeł usadowił się w Nienadówce, ale nie było żadnej komisji, żeby udowodnili i przekonali się, co było na tem. Mimo starań, mimo zabiegów, listów rozesłanych na wszystkie strony do Lwowa, do Starej Wsi pod Brzozów , sprawą nikt nie chciał się zająć sumiennie. Wszelkie próby by się ktoś zajął, skończyły się największym dla mnie upokorzeniem" - wyznaje z goryczą.

powiększ zdjęcie

ówcześni mieszkańcy Nienadówki

"Każdy kto się zjawiał chciał mieć przed oczyma jakiś dowód, tymczasem, mimo próśb, wyzwań, mimo ofiarowanej płacy, nic nie widział. Jeden ofiarował 5 zł r. żeby się diabeł pokazał, jeden zażyczył sobie, by diabeł wszedł w niego, inny znowu zaglądał popod ławę, do pieca, pod łóżko, na piec, na strych, a skoro nic nie widział, przekonany, że wszystko jest podejrzane, trąci oszustwem, bałamuceniem ludności, wyjeżdżał czym prędzej, z Nienadówki"

Gdy tylko cała sprawa wyszła na jaw, dziewczynę wielokrotnie indagowano wypytując ją o jej zajęcia, zdarzenia z przeszłości, próbowano ją usypiać. Dr. Ciepielewski, lekarz powiatowy z Kolbuszowej,zaopatrzony w jakąś "elektryczną maszynkę" czynił nawet próby ujawniania diabła przez wywołanie. Wszystko bez skutku. Każdy z niczem wyjeżdżał - konstatuje ks. Smoczeński.

Wkrótce jednak sytuacja uległa korzystnej zmianie o tyle, że "w czasie okresu rzucania rzepą, każdy kto się tylko pokazał i zatrzymał do nocy, musiał dostać rzepą, jeżeli tylko wyraził życzenie, że chce dostać. Dostawali w nos, w zęby, w oczy, w skroń, w głowę, w piersi, w plecy, a jednak mimo troskliwych badań nikogo nie złapano kto bił !"

Według zapisków ks. wikarego, sytuacja rozwijała się następująco:
"Do dnia 27-11-1897 roku byłem w domu Chorzępów 5 razy, ale nic nie zauważyłem. Raz jeden w tym czasie spostrzegłem w dwóch miejscach, w sieni, sporo uryny, świeżo nalanej. Z domowników nikt nie mógł tego uczynić, bo podczas święcenia domu wszyscy byli obecni. Jeździłem zawsze w biały dzień by dom poświęcić, bo jak mówiono, po każdym święceniu w psotach przez 3-5 dni dni następowała folga.

Dnia 21.11.1897 r. wstąpił do mnie ks. Gieraza Wojciech, ówczesny administrator w Sokołowie, potem proboszcz w Rzepienniku, zachęcając mnie bym pisał do Konsystorza, że w Nienadówce jest na pewno diabeł. Opowiadał, że przyjechał do domu Chorzępy z tem przekonaniem, że w domu nic nie ma. W domu Chorzępy usiadł przy ścianie na ławie, zakrył się z jednej strony futrem, z drugiej organistą, szczelnie głowę przyłożył do ściany, a ustawił się tak obronnie, że żaden z domowników żadną miarą nie mógł go uderzyć. Po zgaszeniu światła mówi: bij ! W tej chwili dostaje od strony ściany rzepą w skroń tak silnie, że stracił przytomność, zbladł, zabiera rzepę, przychodzi do mnie wstępuje do proboszcza, wraca do Sokołowa i opowiada wszystkim, że w domu Chorzępy jest rzeczywiście diabeł. Ks. Giereza jest księdzem od 9 lat, człowiekiem zasługującym na wiarę.

Wiele do tego czasu nasłuchałem się opowiadań o strachu u Chorzępy, ale ja jeszcze niczego nie doświadczyłem. Postanowiłem tedy wybrać się wieczorem zatrzymać się dłużej w domu Chorzępy, żeby koniecznie coś widzieć.

Rzeczywiście dnia 27-11-1897 r. przyjeżdża po mnie brat Jędrzeja Chorzępy Biorę krzyż, kropidło, zapałki, świecę, agendę, organistę i jadę. W domu zastaję, prócz Jędrzeja, matki Hanusi, służącej jeszcze jednego gospodarzaSebastiana Ożoga. Do zwykłych modlitw, zawartych w książce dołożyłem 1/3 części różańca i litanię do NMP, którą zmówiliśmy wszyscy, klęcząc na ziemi. Po modlitwie jedni po usiadali, drudzy jak organista, Józef Chorzępa, Sebastian Ożóg, stanęli na środku izby. Światło kazałem zagasić. W tej chwili słyszeliśmy dwukrotne silne uderzenie w ścianę, ale tak wysoko, ze żaden z obecnych nie mógł tam sięgnąć. Po tym uderzeniu usłyszeliśmy uderzenie silnie rzepą Sebastiana Ożoga, który z bólu krzyknął: o psia ! Naraz słyszymy wszyscy jak sypie się rzepa na wszystkie strony, każdy dostaje rzepą. Józef Chorzępa dostaje w plecy wrzecionem. Świecimy - pełno rzepy na izbie, nikogo nie widzimy. Najwięcej razów dostała Hanusia

Dziewczyna siada przy mnie. Sebastian Ożóg staje niedaleko mnie, ja trzymam w jednej ręce krzyż a w drugiej kropidło, organiście daję do ręki świecę i zapałki. Światło gasimy. Następuje grad rzepy na ściany, po izbie, po obecnych, w drzwi, jedną rzepą dostaje w nos Sebastian Ożóg. Rzepa się odbija i uderza w kolano Hanusi. Świecimy. Hanusi daję do ręki krzyż i stułę zarzucam na szyję. Gasimy światło. Rzepą nie rzucał, ale nastąpiło drapanie, takie po ławie, jakby pazurami i zaczęło trząść ławą, na której siedzieliśmy - dziewczyna ja i organista. To miejsce gdzie czuliśmy drapanie, kropiłem silnie wodą święconą, odczuwając w tej chwili silne uderzanie, raz po raz rzepą w kropidło. Każdy człowiek trafiając w kropidło 2 razy, musiałby we mnie trafić 5 razy, bo byłem odległy od tego miejsca zagrożonego o 150 cm.

Zmieszany, ale nigdy rzepą nie uderzony, mówię po łacinie" per Deum verun, per Sanctum, per Deum omnipotentem adiuro te, dic mihi quis es (Przez Boga prawdziwego Świętego, Boga W@szechmogącego, poprzysięgam cię , powiedz kto jesteś ?) W tej chwili ustaje rzucanie rzepą, drapanie po ścianie, nastaje chwilowa cisza. Czułem i ja, i obecni że coś musi się stać nadzwyczajnego. Powtarzam : adiuro te, dic mihi quis es, w tej chwili uczułem na mojej twarzy czapkę, przytrzymano mi ją, i ja spod czapki wołam do obecnych: coś mam na twarzy, zdaje się że czapkę Mówię: świecić. Świecimy, jedną czapkę widzimy u nóg moich, a druga leży po drugiej stronie, naprzeciw mnie. Skąd się wzięły ? Obie czapki leżały obok siebie, kilka cm od dziewczyny, dziewczyna miała w jednej ręce krzyż, a w drugiej stułę, gdyby chciała ją podnieść i na mnie rzucić, musiałbym to czuć, gdyż tuż przy mnie siedziała na ławce. Żaden z obecnych tego nie mógł uczynić, bo usłyszelibyśmy szelest jego sukni i jakbym czuł zamach tym bardziej, że miałem w ręku kropidło, które obracałem na wszystkie strony.

Ani dziewczyna, ani żaden z obecnych, ani nawet organista słów łacińskich nie rozumiał, wszyscy zbiegli się do mnie ze swoich miejsc i każdy był przekonany, że ma do czynienia z istotą duchową. Wprawdzie byłem niemało zmieszany, ale postanowiłem jeszcze raz zrobić doświadczenie. Gdy czapki położyli gospodarze na innym miejscu i każdy stanął czy usiadł na swoim stanowisku, mówię do organisty: niech pan zgasi ! Jeszcze nie zgasił a już miałem drugą czapkę na twarzy.

Ks. Paweł Smoczeński przejął się bardzo tym co tego dnia doświadczył. Że był pod mocnym wrażeniem owych niezwykłych doznań, świadczą następne, pełne dylematów, zapiski.


"Dnia 27-11-1897 r. była sobota, następowała niedziela z kazaniem i ze sumą" byłem dość zmieszany - musiałem zaniechać prób i wszelkich doświadczeń. Przekonany i własnym doświadczeniem i tym, co mi inni opowiadali, nabrałem pewności, że mam do czynienia z istotą rozumną i złośliwą. Sądziłem, że mam moc do wyrzucania czarta bez delegacji biskupa, a ja jak myślałem, myśleli i inni kapłani. Do dziś dnia nie mogę tego odżałować żem ustąpił !

Dla wyjaśnienia bliższego dodam, że do ławy szczelnie przytykało łóżko, pod którym znajdowała się rzepa. Czemu rzepę trzymali w domu, kiedy rzepą bił diabeł ? Gospodarze mówili, że gdy nie było rzepy , diabeł brał się do przedmiotów twardszych, ciskał kamieniem, nożem. Przy rzucaniu rzepą wszyscy zauważyli jakby ktoś mieszał rzepę i szukał którą ma rzucić na ludzi. Może kto ukryty robił to wszystko? Gdybym ja nie miał rozumu i oczu i uszu, to może choć jeden z obecnych miał na tyle rozumu i zdrowe uszy i oczy. Ubrany i gotowy do wyjazdu, ujrzałem rzepę toczącą się po ławie od zagrożonego kąta. W kącie rzepy nie było i każdy z obecnych to widział.

Dnia 28-11-19897 r., z rana napisałem bilet do ks. Gierezy o wypadku moim z soboty, by raczył przyjechać i przekonać się, czy jest co na tym, czy może przygoda się powtórzy, a wtedy ks. Giereza będzie wiedział co powiedzieć. Na moje utrapienie ks. Giereza rozpowiedział o moim wypadku w domu Chorzępy wszystkim kogo spotkał. Bojąc się, by mu się co złego nie stało, poprosił i mnie, żebym i ja w niedzielę przejechał się do domu Chorzępy.

Jadę po południu w niedzielę - zastaję już kilku zgromadzonych gospodarzy. Po chwili nadjeżdża ks. Giereza, dr. Bukowski z ojcem. Mówimy pacierze, święcę dom, pan Bukowski ubrany w lekki surdut, trzymając w jednej ręce zapałki, w drugiej świecę, powiada do wszystkich: kto dostanie, niech mówi, gdzie cios otrzymał. Zaledwie zgaszono, w tej chwili słyszymy rzut rzepy, p. Bukowski mówi: otrzymałem w rękę tak silny cios, że ręka mi zdrętwiała. Bukowski stał obrócony plecami do ściany, niedaleko zagrożonego kąta. Po zapaleniu światła wszyscy z p. Bukowskim na czele stwierdzają, że żaden z ludzi nie mógł uderzyć i w to miejsce trafić. Gaszą światło, Bukowski mówi: bij, dostaje rzepą ogromnych rozmiarów w łopatkę, potem inną w plecy, w głowę, a nareszcie zaczyna się rzucanie rzepą na wszystkich obecnych w domu. Cała izba pełna była ludzi, każdy dostał z tego com widział i słyszał mogę wnioskować jak inni obecni, że żaden nie mógł pod żadnym warunkiem bić rzepą tak celnie i tak na zawołanie: bij ! "

Według wikarego owego dnia biło rzepą każdego, kto tylko wyraził takie życzenie, ledwo wypowiedział: bij, już występował rzut. Obecni - ponoć - zabawiali się w przepowiadanie: ty teraz dostaniesz, boś jeszcze nie dostał ! W tej chwili ów "dostawał w czoło, w usta, w plecy, w nos, w oczy. Światło gaszono i zapalano, rzepę zamiatano na dawne miejsce, przy świetle rzepa sama wychodziła spod łóżka, na środek izby" że kogo złapią na rzucaniu rzepą tego skutego poprowadzą do aresztu. Po zgaszeniu światła już nie rzucało rzepą, ale za to dziewczyna dostała jakby dłonią w twarz. Panowie się zmieniali co moment, otoczyli ją zewsząd rękami, trzymali jej ręce, od czasu do czasu słyszano uderzenie, a jednak nikt nie mógł zauważyć od kogo cios pochodził. Zauważyliśmy jak z okna przeniosło się lusterko na głowę dziewczyny. Gdy weszło wiele żydostwa do izby rzucanie rzepą ustało jak i wszelkie objawy. Gdy się żydzi usunęli i doszczętnie dom opuścili rzucanie rzepą wróciło, padały ciosy do późnej nocy.

Ks. Smoczeński dowodzi, że nie sam był świadkiem owej wędrówki rzepy widzieć to mieli domownicy, goście obecni w izbie, a także przybyli do chałupy Chorzępów żandarmi. Dalej czytamy:

"Przez ten wieczór biło rzepą silnie. Koło 7-mej nadjechało mnóstwo osób z Sokołowa, po zgaszeniu światła dostał silnie p. Piękoś, adiunkt p. Baran, poborca podatkowy, z gospodarzy kilku. Wojciech Chorzępa dostał rzepą tak silnie w policzek, że 24 godziny chodził z obrzękłą szyją i brodą. Zjechali żandarmi wtedy było ich 4-rech, wszyscy zaklinali się, że kogo złapią na rzucaniu rzepą, tego skutego poprowadzą do aresztu. Po zgaszeniu światła już już nie rzucało rzepą, ale za to dziewczyna dostała jakby dłonią w twarz. Panowie się zmieniali co moment, otoczyli ją zewsząd rękami, trzymali jej ręce, od czasu do czasu słyszano uderzenie, a jednak nikt nic nie mógł zauważyć od kogo cios pochodzi. Zauważyliśmy jak z okna przeniosło się lusterko na głowę dziewczyny. Gdy weszło żydostwo do izby, rzucanie rzepą ustało jak i inne objawy. Gdy żydzi usunęli się i doszczętnie dom opuścili, rzucanie rzepą wróciło, padały ciosy do późna w nocy.

Z kolei Wojciech Biernat przytacza inne zdarzenie z udziałem żandarmów:
Jednego wieczora w izbie było pełno mężczyzn, bo kobiety zazwyczaj tam nie chodziły, weszło trzech żandarmów. Każdy miał na bagnecie nabitą rzepę. w izbie zapanował ogólny śmiech. A to was wystroił - mówił któryś z chłopów.4

"Czemu diabeł rzucał rzepą" - zastanawiał się ks. Smoczeński. I z sarkazmem odpowiadał sam sobie. - "Bo rok nieurodzajny, a diabeł chłopski ?"
. Lecz wątpliwości rodziły się dalsze i głębszej natury: "Czemu nie rzucał koronami, jak chcieli Żydzi ? Czemu nie bił żydów ?" Wyjaśnienie tego jest zgoła nieoczekiwane. "Może - przypuszczał ks. Smoczeński - nie chciał się kompromitować wobec swojej władzy, która mogłaby go rychło przenieść za napastowanie ludu wybranego ? Gdyż - zdaniem duchownego - któż kieruje masonerią, internacjonałem, socjal rewolucją, radykalizmem ?" I dalszy ciąg podejrzeń: "Czy na czele ruchu antispol nie stoi Żyd, a za Żydem kto ?"

Jednak i w stosunku do chrześcijan diabeł nienadowski zmienił sposoby udręki. W zapiskach czytamy: " Dzień 28-11-1897 r., był ostatni, w którym diabeł bił rzepą domowników i zupełnie obcych. Przy mnie siedział ks. Giereza, pp. Bukowscy, wszyscy dostali rzepą, od ciosu jedynie ja byłem wolny - dumnie podkreśla wikary.
"Dnia 29--11-1897 r., pojechałem do domu Chorzępów umyślnie po to, by się przekonać co jest. Zastałem pp. Bukowskich i ks. Gerezę, którzy nakrajali rzepy, naznaczyli, pousuwali rzepę spod łóżka, łóżko kazali wynieść, ludzi pousuwali, zgasili świeczki. Ale już nie było żadnych objawów. Długośmy czekali, różne próby robili, ale nasze wszystkie zabiegi na nic się przydały. Diabeł dał folgę. Za to na drugi dzień trapił domowników, jak mi opowiadali, ale już bez świadków.

W tym czasie opowiadano mi, że jednego dnia około godziny 10-tej w nocy przybiegli do wójta zdyszani żandarmi, opowiadając, że mają śmierdzącego diabła na plecach. Z przekleństwem opowiadając, że czują nieznośny fetor, gdyż jednemu diabeł nawrzucał gnoju na kark, a drugiemu usadził na kolanie. Wójt puszcza żandarmów do domu, domownicy mówią, że czują nieznośny fetor, ale gnoju nie widzą.

Dnia 7 grudnia 1897 r.,m wybrałem się z prośbą w kieszeni do ks. biskupa, aby wydelegował kapłana, który by fakta sprawdził, ludzi, żandarmów przesłuchał, opowiedział co jest, a jeżeliby to był diabeł, żeby się starano go wyrzucić. Ks. biskup wydelegował dziekana. 13 grudnia 1897 r., zjechał ks. dziekan. W uroczystej procesji ludu z całej okolicy, po mszy św.,m wśród śpiewów, pobożnych, poszliśmy do domu Jędrzeja Chorzępy, tam ludność, a było tego sporo narodu, stanęła na podwórzu. Ks. dziekan dom poświęci, okadził, a zrobiwszy, co miał polecone, odjechał do domu."

Według wspomnianego W. Biernata rzecz owa miała się tak: " Sprawa z diabłem coraz bardziej zaczęła nabierać powagi, jako coś niezwykłego. Proboszcz parafialny zapowiedział procesję, która odbyła się w jedną niedzielę, po sumie, przy dużym udziale ludności. Po przybyciu ks. kropił wszystkie zabudowania Chorzępów, przy kropieniu domu słychać było ze strychu głos: "Pawluś, czemu mnie parzysz ?" Ludzie, którzy przyszli z procesji, widzieli tylko czerwonego koguta na kalenicy, piał i chodził z jednego końca na drugi.5

Jednak dzielny ks. wikary nie był takim obrotem sprawy do końca zadowolony. "Zanadto prędko mi w Przemyślu uwierzono, że to diabła mam w parafii - żali się otwarcie.
" Pierwej komisja, a potem procesja winna być, jeżeliby okazała się potrzebna. Tak zaś zrobiła się chryja" Zaraz po odejściu procesji, diabeł rzucił na dziewczynę krężlem

Dnia 14 grudnia z rana nie dawał domownikom spokoju. Około godziny 6-tej dziewczyna siedziała na ławie przy piecu, jeszcze się wtedy nie świeciło, wszyscy usłyszeliśmy jakby policzek, od jakiejś nie widzialnej ręki. Wziąłem dziewczynę do siebie, usiadła przy mnie, dostając cios jeszcze silniejszy. Zaświeciłem świecę, pomodliłem się z obecnymi, (a było ich do 30-tu osób) po czym przy mnie usadowiłem. Raz po raz słyszeliśmy policzek. Robiłem różne figury. Nakryłem dziewczynę komżą, nie było ciosu, stryj Chorzępa wziął ją do siebie, nakrył płaszczem, nie było ciosu, ledwie pozostawiliśmy ją samą bez opieki w tej chwili dostała w twarz. Ręce miała wolne, a gdy ja stanąłem przed nią, nie było uderzenia, usunąłem się na bok, dostała w twarz. Kazałem dwom gospodarzom trzymać dziewczynę za ręce, za głowę, dałem dużą czapkę, sam nakryłem dłońmi pierś i brzuch, dostała dziewczyna lekki cios w skroń, miejsce wolne, nie zakryte. Podałem dziewczynie krzyż doi ręki który oparła o pierś, a sam zakryłem dłonią jej twarz. Diabeł grzmotnął w krzyż, że dziewczyna jęknęła, a krzyż zadzwonił. Zakryto jej głowę, policzki, pierś, otrzymała silny cios w brzuch.

Musiano ciągle palić światło, inaczej razy były po razach. Na ostatku diabeł uderzył 5 razy. Podczas okresu policzkowania chłop musiał świecić całą noc, bo inaczej dziewczyna nie mogła zasnąć. Tu dodam, że gdy rodzice dziecko zasłaniali przed razami, czuli, że ktoś im ręce podnosi, po rękach drapie, bije, choć nikogo obcego przy nich nie było. Podczas snu czuli, że coś rusza głową dziewczyny, trąca ją by się obudziła, lub zdziera z niej nakrycie z pościeli.
Z 12 na 13-stego grudnia 1897 r., badał dom Chorzępy i objawy przy dziewczynie, żandarm Beigel, wachmistrz naczelnictwa żandarmerii w Kolbuszowej. Umyślnie nocował w domu Jędrzeja Chorzępy. Kazał ojcu, matce i dziewczynie spać na piecu, a sam położył się na ławie. Ledwo światło zgaszono - usłyszał dwa głośne uderzenia na piecu a dziewczę poczęło się skarżyć, że ją coś bije. Aby się przekonać kto uderzył, poszedł żandarm na piec. Kazał starym pochować ręce pod przykrycie, a dziewczę ujął za ręce. Po chwili to samo uderzenie po twarzy nastąpiło i dało się słyszeć. Położył więc swoją rękę na jej twarzy i uczuł choć nie ból uderzenia, to przecież silny, zimny powiew wiatru i dziesięć takich ciosów (powiewów) w twarz dziecka narachował. Teraz kazał żandarm dziecku położyć się na ławce, gdzie te same nastąpiły uderzenia. Po zapaleniu światła widoczne były były ślady uderzenia na twarzy. Powiewu wiatru sam doznałem.

Dnia 15 grudnia byłem w domu Chorzępy, ale nic nie widziałem, dopiero po moim odjeździe czart nękał domowników. Obrzucił gnojem obecnych. Gnój ciepły, dymiący. Owalał żarnówkę przy żarnach, lał wodę na wszystkich. Wyrzucał z lamy knotek i rzucał w śmiecie, naftę wynosił do sieni, ale nie wywracał i nie wylewał. Do butów lał urynę i kupy gnoju"

Szukał gorączkowo ks. wikary sposobów na zaradzenie temu nieszczęściu. Za jego to zapewne sugestią Chorzępowie: ojciec, matka i córka udali się 16 grudnia 1897 r., na pielgrzymkę do Sanktuarium OO. Bernardynów w Leżajsku. Nie przysporzyło to jednak spodziewanych efektów. Zawiedzeni byli zarówno szukający ratunku, jak i wytrwale towarzyszący ich utrapieniu kapłan. Albowiem "w Leżajsku powiedziano matce, że to, dusza zmarłego potrzebuje pomocy" Czyli - zdaniem ks. Pawła "łatwo się ich pozbyto"6

Od 20-23 grudnia 1897 r., Chorzępowie przesiedzieli w starostwie w Kolbuszowej, otoczeni tłumem. Lekarze uznali, że Hanusia jest zdrowa. Było 5-ciu księży. Panowie
obecni chcieli, by diabeł pokazywał jakie sztuczki, ale nadaremno. Czemu nie robił nic ? - zapytuje zdumiony ks. Paweł Smoczeński. I zaraz sobie odpowiada - "Może z bojaźni przed protokołami, a może z litości nad dzieckiem ?" A dalej dodaje . Któż by bowiem najwięcej cierpiał, czy nie dziewczyna ? Ciągle by ją przesłuchiwano, pytano trzymano na obserwacji, odsyłano z rąk do rąk.

25 grudnia 1897 r., w Boże Narodzenie pojechałem do Chorzępów z p. dr. - bratankiem nienadowskiego księdza proboszcza. Gdyśmy tam stanęli i zaczekali chwilkę, usłyszeliśmy wszyscy drapanie po ścianie. Dr. Momidłowski wziął do ręki laskę postukał w to miejsce, ale drapanie nie ustąpiło. Pokropiłem święconą wodą i zaraz ustało drapanie. Po zgaszeniu światła otrzymała dziewczyna policzek a po chwili, już przy świetle - drugi. Każdy z obecnych był przekonany, że dziewczyna sama się nie biła.
27 grudnia 1897 r., nakazałem post w parafii. Pojechałem tam ii przesiedzieliśmy: ja, organista, mnóstwo ludu, 3 wojskowych, wachmistrz żandarmerii, 4 panie. Czuliśmy tylko woń kloaki, ale nic więcej nie zauważyliśmy. Po 24 godzinach walił kupy gnoju, nawet przy żandarmach. Jedną kupę rzucił pod ław, a drugą kupą innego koloru zarzucił dziewczynę, zasmarował usta twarz i oko. To było przy świetle, żandarm Waschkau mi to opowiadał. Dziecko z płaczem prosiło o pomoc obecnych.

30 grudnia byłem w domu Chorzępy sam. Przesiedziałem 4 godziny i prócz nieprzyjemnej woni, nic nie było. Dopiero po 4 godzinach czekania rzucił topką soli z szafki na ścianę pod powałą, aż dom się zatrzasł. Wszyscy w domu przestraszeni zawołali: o dla Boga, zmiłuj się Wszechmogący Na środek izby diabeł rzucił blaszką od buta. Topka soli była zgnieciona kilka grudek odpadło, a potem te grudki przy świetle lampy rzucił na środek izb. Dziewczyna kładła się na stępie, ale jej nie dał usnąć. Poszła na piec, nim pokropiłem go wodą święconą, dostała silnie w policzek. Skrobał, dziobał, drapał obie - matkę i córkę. Dziewczyna położyła się na ławce pod piecem, zasnęła, po chwili zaczęła mówić po niemiecku. Z wyrazów wymawianych tonem niskim zrozumiałem ledwie 3 - sechs, wiederun, geist Stojąc przy dziewczynie, czułem wiatr jakiś powiew wiatru zimnego.

31 grudnia 1897 r., czart znosił duże kupy gnoju. Ojciec dziewczyny poszedł po wójta, który z 4 innymi gospodarzami przyszedł do Chorzępy. Wszyscy zauważyli, że jest gnój porozrzucany po izbie. Na oczach Wojciecha Ożoga, Szczepan a Chorzępy przeniósł żelazo od drzwiczek u pieca ponad ich głowy tę operację zrobił dwa razy. NIkt nie słyszał kiedy zdejmował, słyszeli świst nad głowami i ujrzeli żelazo na oknie. Dziewczyna była wtedy u sąsiada Filipa Gielarowskiego. Gdy ojciec, który poszedł po matkę i córkę do Filipa, powracał do domu otrzymał po grzbiecie cios miareczką (naczynie). Miareczka podniosła się sama z ziemi uderzyła jeszcze matkę i spadła zupełnie roztrzaskana. Naczynie podniosło się i uderzało na oczach Macieja Chorzępy i Filipa Gielarowskiego, który poznał w nim swoje narzędzi. Narzędzie leżało na szafie"

Ks. Smoczeński, nie ustawał w wysiłkach mających na celu ostateczne zwalczenie nader groźnego przeciwnika. Podejmując zatem następującą próbę:

"Żeby się przekonać, czy objawy powtórzą się i w obcym domu, kazałem przychodzić na noc do dziewcząt starszych. Katarzyny Pikor i Katarzyny Ożóg, której jako gospodyni poleciłem czuwać nad dzieckiem. Dom Katarzyny Ożóg oddalony jest może 900 metrów od kościoła. Dziewczyna nad wieczorem przychodziła do mnie, a po nią przychodziły obie Katarzyny i zabierały ją do siebie. Nad ranem wstępowała do kościoła a z kościoła szła do domu rodzinnego.

Mimo, że dziewczyna była pod kościołem, to jednak od czasu do czasu dawało się słyszeć w domu Jędrzeja Chorzępy stukanie, drapanie po ścianach. Co zauważyło 3 starsze dziewczęta - Aniela Chorzępa, Katarzyna Pikor, Katarzyna Ożóg, to spisały i ja przytaczam dosłownie.

"Dziewczynę wziełyśmy pod swoją opiekę dnia 3-go stycznia 1898 r. Przez pierwsze 2-wie noce spała spokojnie nad ranem ok 6-stej godziny mówiła jakieś wyrazy, których my nie rozumiały, jedynie vater, mater, dames. Mówiła tak do 15 minut, po czym się uspokoiła.. Przez 5 nocy z soboty na niedzielę wstałyśmy rano. Hanusia jeszcze spała. Kasia Pikorówna zbiera się do domu, wstąpiła nogą w wodę, mówiąc, że pod dziewczyną jest woda, aleśmy sądziły, że to sama dziewczyna uczyniła. Kasia poszła do domu, dziewczyna wstała, zmówiła pacierz, a ja się jej pytam: powiedz mi prawdę nie wstydź się, skąd się wzięła ta woda ? Dziewczyna odpowiedziała, że sama tego nie uczyniła, że jest sucha, ale jej nie uwierzyłam. Wzięłam siennik, na którym spałą dziewczyna, podniosłam, okazało się, że siennik jest suchy a nakrycie siennika mokre. Ławka na której leżał siennik była sucha a pod ławką woda. Po chwili znajduję wodę w czterech miejscach, przekonałam się, że dziewczyna żadną miarą, tyle wody nalać nie mogła, tym bardziej, że była przed chwilą na podwórzu. Gdy dziewczyna wróciła z podwórza i ujrzała kałuże wody rozlanej, nie mogła przyjść do siebie. Cała zmieniona trzęsła się ze strachu. W godzinę później ujrzałam gnój za piecem, który leżał do wieczora, aż musiałam sama sprzątnąć. Obydwie, tj. Katarzyna Ożóg i Katarzyna Pikor leżałyśmy razem w jednym łóżku z niedzieli na poniedziałek. Z niemałym zdziwieniem ujrzałyśmy wodę pod sobą, a pod dziewczyną było sucho. Siennik i nakrycie było mokre, a deski od spodu suche. Woda ukazała się dopiero, gdyśmy wstały, była cuchnąca. Tak się powtórzyło przez trzy noce następne. Przez te noce jak była woda, było z wieczora drapanie. Dziewczyna mówiła pacierz, klęcząc na ziemi, a zaraz koło niej zaczęło drapać i pukać. Bojącą się dziewczynę ledwieśmy uspokoiły, choć nas samych strach bardzo przejął. Zauważyłyśmy, że dziewczyna nie spała na ławce, ale na ziemi. Na trzecią noc przekonałyśmy się, że nie sama spada z pościeli. Tej nocy darło po ławce przy dziewczynie, jakby jaki wielki pies. Około 4-tej z rana słyszeliśmy koło dziewczyny silne drapanie i skrobani, wtedy żeśmy wstały i zaświeciły. dziewczyna się obudziła, mówiąc, że spać jej nie da. My jednak nie kazałyśmy jej wstawać. Wzięłam światło do drugiej izby, dziewczyna zaraz zasnęła. W tej chwili Katarzyna Pikorówna zauważyła, że coś rusza ławką, raz, drugi, trzeci. Za trzecim razem, że ławką ruszyło silniej, dziewczyna śpiąca spadła z pościeli na ziemię.

Choć położyła się powtórnie na łóżku, już spać nie mogła, bo silnie drapało koło niej, darło odzianie, że nie mogła utrzymać go w rękach. Kropiłyśmy wodą święconą, ale to jeszcze bardziej darło, postawiłyśmy krzyż na niej, ale nic nie pomagało, tylko nadal drze okropnie. Poszła jedna z nas i usiadła na tym miejscu, to przestało i poszło w inne miejsce. Postawiłyśmy krzyż w tym miejscu na niej, to poszło pod ławkę i pod ławką drapało, gdzieś koło głowy i tak drapanie przechodziło z miejsca na miejsce. Pytałyśmy się: ktoś jest, czego chcesz, po coś przyszedł, kto Cię wygoni ? na wszystkie stawiane pytania odpowiadało drapaniem. Stawiałyśmy krzyżyk to zleciał pod łóżko. Myśląc, że dziewczyna sama, ruszając się, krzyżyk strąciła, postawiono go po raz drugi. Kasia Pikorówna patrzyła, żeby go dziewczyna nie ruszała, a w tej chwili krzyżyk spadł pod łóżko, choć dziewczyna się nie poruszyła.

Miała dziewczyna wodę w bucie, którą zobaczyła przy obuwaniu się - Podczas snu dziewczyna mówiła rozmaitymi językami. Pochwycono parę wyrazów, jak: ramonten, amot, mutter, vis, quis, itni, randimondeat, padant, nisprasit. Raz wszystkie wyrazy kończą się na - it, drugi raz, to znowu - uder Wygłaszanie wyrazów następowało bardzo szybko, dlatego trudno było je połapać. Podano mi spis takich wyrazów, ale był to chaos okropny - konstatuje ks. Smoczeński.

W dalszym ciągu dowiadujemy się z zapisów, że świadkami objawów w domu Katarzyny Ożogowej byli jej bracia, krewni i sąsiedzi, a między innymi p. Marcin Gdula nauczyciel miejscowy. Słyszano drapanie, skrobanie, tłuczenie po ścianach.

Dnia 10 stycznia 1898 roku mieszkanie Katarzyny Ożogowej stało się, według opowiadania istną stajnią pełna wody i kloaki.
11 stycznia - kontynuuje ks. Smoczeński - pojechałem do ks. biskupa, który mi powiedział, że to histeria. Dziewczyna sama gnój znosi, sama leje urynę, sama się bije, należy dać ją do szpitala do Rzeszowa. Nie miałem co robić jak wracać do domu - żali się wikary.

Podczas mego pobytu w Przemyślu czart dziewczynie nie dał spokoju przez cały dzień. Ojciec znalazł gnój na węglach w piecu zamkniętym i pełno smrodu się zrobiło, gnój na ścianach i w garnkach. Diabeł nie dał usiąść dziewczynie na ławie. Matka posadziła Hanusię na ławce na środku izby, ławkę przewrócił, dziewczyna padła na jedną stronę, a stołek na drugą. Usiadła na małym klocku, klocek zaczął się chwiać, aż upadł na jedną stronę a dziewczyna na drugą. Usiadła znowu na ławie, ale ją strąciło i musiała uchodzić do domu Katarzyny Ożogowej. Dostała tego dnia dwa razy solą w pierś i w puls jakby dłonią. Tak mi domownicy opowiadali.

Dnia 13-01 - drapał u Chorzepów, w następnym dniu ukłuł dziewczynę w nogę, za dnia rzucił okularami na środek izb, gdy dziewczę było w domu.

Dnia 17-01 - przybyli pp. Ludwik Szczepański i Artur Górski z Krakowa, by dziewczynę zabrać z sobą. Posiedzieli w domu Chorzępy, posłali po mnie, ludzi nagromadziło się mnóstwo, chcieli Hanusię zabrać, ale żandarmi założyli protest. Dziewczyna pozostała w domu i stało się jak najlepiej. Ludwik Szczepański w Krakowskim "Życiu" zamieścił pt. "Wycieczka do Nienadówki" swoje przygody i utrapienia jak i domysły w numerze IV i V tego tygodnika z 1898 r.

Od trzeciego do piętnastego stycznia 1898 r. dziewczyna nocowała w domu Katarzyny Ożogowej, 15`tego, 15`tego przeszła pod opiekę żandarmów. Od 15`tego do 25`tego w domu Chorzępów był względny spokój, tylko lekkie stukanie i pukanie, 23`ego bił, stukał, puka, gnój nosił. Z przerwy w objawach od 15`ego do 25`ego skorzystali pp. D.D.R. - dziennikarze. To dało im sposobność do umieszczenia złośliwego artykułu w Nowej Reformie, gdzie głównie wikarego, Pawła Smoczeńskiego, przedstawiono jako człowieka nadzwyczaj ograniczonego.

Dnia 29 stycznia czart zarzucił dziewczynę gnojem, rzucił kupy gnoju do strawy, trząsł ławą, beczką, rżał jak koń. Żandarm Waschkau słyszał jak gdyby konie go kąsały. To mi wszystko opowiadał żandarm.

30.01 - rzucił na żandarma zielem dwa razy. Opowiadał mi żandarm Skrętowicz, że spał od dziewczyny w odległości najmniej 2 metry. Pod głową dziewczyny było święcone ziele. To ziele zaczęło mu się wkręcać w głowę. Żandarm uchwycił czyjąś rękę, zaczął wołać na domowników, żeby świecili. Ucieszył się, że ma oszusta, puścił rękę czego nie może odżałować. Po chwili powtórnie uczuł ziele na swojej głowie, chwycił rękę, sięgnął po szablę, żeby rękę uciąć, bał się jednak żeby sobie ręki nie uciąć, sięgnął po kajdany żeby odprowadzić intruza do aresztu. Reka mu się wydziera, on nerwowo gniecie rękę umyślnie, tak silnie, żeby porobić sińce. Szuka ramienia, przykłada szablę i dowiaduje się ze zdziwieniem, że ręka jest jeszcze znacznie dłuższa od szabli, w tym ręka maleje i dochodzi do ramienia dziecka. Tu ręka długa mu znika, a widzi jedynie rękę dziecka. Szuka na ręce śladów gniecenia, albo jakichś sińców, niczego podobnego nie widzi.

Dnia 30-01 - w domu Chorzępy byłem ja, żandarm Gaschkau, pisarz gminny Michał Motyl, prócz domowników. Siedzieliśmy do jedenastej godziny w nocy, wyraźnych znaków nie było. Słyszeliśmy trzask jakby jakiegoś przedmiotu spadającego na ziemię. Wszyscy szukaliśmy, ale żaden z nas nie mógł się niczego dopatrzyć.

strzałka do góry




Dialogi wikarego z diabłem.

Jak stwierdził to już ks. wikary Paweł Smoczeński, niezwykłe objawy w chałupie Chorzępów, miały swoje różne miejsca i okresy. Najpierw wystąpiły w polu, potem przeniosły się do zagrody, na ostatku do izby Chorzępów. Rzekomy diabeł rozpoczął swoje psoty od rozpętywania bydła, wynoszenia butów, lania po izbie uryny, rzucania rzepą, czy kupami śmierdzącego gnoju. Wszystko wskazuje, że w ostatnim dniu stycznia 1898 roku wystąpił objaw nowy. Czart, psotny dotąd i nieznośny bardzo, przemówił Partnerem owego niecodziennego dialogu stał się rzecz jasna - ks. wikary Smoczeński. Z nim to wysłannik piekła samego, wiódł długie, ucieszne, miejscami bardzo frywolne w treści spory.... Mówiła oczywiście pogrążona we śnie Hanusia, ale przejęty do głębi swoją rolą ks. wikary, rzadko zdaje się zauważać w pełni tą okoliczność, z reguły twierdząc definitywnie - mówił, rozmawiał, śmiał się diabeł. Również ruchy przez śpiącą dziewczynę wykonywane przypisuje diabłu, który winien jest oczywiście wszystkim występującym po drodze przypadłościom. Oto jaki był początek tych nowego typu objawów.

Dnia 31-01-1898 r. dziewczyna zasnęła na ławce koło pieca. Byli przy tym żandarm Czartoryski zięć, Wojciech Chorzępa z żoną. Dziewczyna wstrząsała się po każdym kropieniu wodą, mówiła rozmaitymi językami. Gdym powiedział: exercio te perDeum verum, dic nobis quis es przezwał mnię, przekręcił moje imię i nazwisko: Pawlus, Pawlokus, Pawlinkus, Smokus, Smokius, mówił do mnie - Ty grzeszniku ! Kiedy stąd wyjdziesz ! Erwurten werden es sehen

Dnia 1-02-1898 r. według opowiadania dziewczyna przez cały dzień nie miała spokoju ciągle trzaskał koło niej, jakby pyskiem, trzaskał dłonią, jakby pod pachą. Wieczorem pojechałem tam, po dłuższych modlitwach wszyscy usiedliśmy, a dziewczyna zasnęła i zaczęła wyprawiać dziwa. Świadkiem tego wszystkiego był także żandarm Czartoryski, prócz mnie i Wojciecha Chorzępy zięcia gospodarzy. Diabeł śmiał się i lubił mówić do śmiechu, mówił rozmaitymi językami. Gniewał się, parskał, pluł, gdym mówił zaklęcia. Rozzłoszczony, powiedział mi: scultus vicarius (głupi wikary. Gdym się zapytał: wielu was tu jest ? - Dwóch - odpowiedział - Jak się nazywa jeden i drugi ? - Jeden Momidłowski drugi Smoczeński. - Zaklinam Cię, powiedz prawdę, wiele Was tu jest - Jeden - Jak Ci na imię ? - Kazimierz, Wojtek, Jonek ! - Ty kłamiesz. Gdym mu zarzucił kłamstwo, wtedy śmiał się. - Kto cię wyrzuci ? - Jezuita ! Jak się nazywa ? - Baudiss. Pytam się powtórnie - kto cię wyrzuci ? - Paulus Smokus.

Nastąpiły kurcze, dziwa wyprawiał, łamał kościami, pukał, bębnił po ławie, klaskał czyścił szpary, przekręcał, ocierał, najzdolniejszy akrobata nie podołałby temu, co wtedy wyprawiał. Ja, żandarm, zięć gospodarza, chwytaliśmy dziewczynę za nogi ale żaden nie mógł utrzymać, żandarm co moment mówił - Gdyby tu stu niedowiarków było, to by musieli uwierzyć, że to diabeł. Tego wszystkiego nie da się opowiedzieć, ani opisać

Pytam się: - Kto Cię zwyciężył ? - Job - odpowiada
Od dawna jesteś ? - od pięciu miesięcy -
Kto Cię to sprowadził ? Śmiech nienaturalny - Pan Bóg pozwolił
Kto cie wyrzuci ? - Smokus - Uśmiał się śmiechem nienaturalnym, jakimś dziwnym.
Czy byłeś gdzie na służbie ? - byłem, u żyda w Trzebosi -
idż stąd bo ci Chorzępa płacił nie będzie ! - Ja tu jestem za darmo -
Idź do Sokołowa - może pójdę -
Do kogo pójdziesz ? - do Dornfesta- (dr. medycyny Dornfest - bezżenny Żyd).
Czy go lubisz ? - Lubię bo jest do mnie podobny -
Za co będziesz u niego służył ? - za babę. Nie lubię dziewczyny.
- Czemu jej nie lubisz ? - bo mnie nie słucha. Nie lubię gospodarzy Chorzępów -
A żydów lubisz ? - wszystkich - A katolików lubisz ? - Niektórych, złodziejów, pijaków -
Kiedy wyjdziesz ? - Dziś - Kędy ? - oknem
Masz rozbić szybę ? - na to nie mam rozkazu bożego, jak bowiem cicho wszedłem tak cicho wyjść muszę. Wyjdę malutką dziurką przez rozbitą szybę.
Czy kogo nie naruszysz ? - wyjdę bez żadnej okazji, bo taki mam rozkaz -
idź już ! - pójdę bo nie ścierpię twojego czytania z książki. Pójdę na służbę do Gielarowskiego, do Ożoga
Nie chcę, idź mi z mojej parafii - idź już ! - Która godzina - pytam się - dwunasta - odpowiada. Patrzymy z żandarmem na zegarki, rzeczywiście dwunasta godzina.
Kiedy wyjdziesz ? - o 1/4 na 1 po północy. -
O 1/4 na 1 dziewczyna uspakaja się, tętno właściwe i naturalny oddech wraca. Dziewczyna budzi się, spocona mówi: - Ale mi gorąco. Wyjechałem, a żandarm pozostał dłużej w domu Chorzępy.

Nad ranem przyszedł do mego pokoju ten sam żandarm i mówił, że leżał na ławce z dala od dziewczyny i podczas drzemki ktoś go silnie potargał za włosy od strony ławki. Żaden nie mógł go w danym razie i w tym miejscu potargać. Żandarm skrobiąc się po głowie i czując ból dotkliwy, odszedł do Sokołowa. Dziewczyna była w kościele, jak czart przyobiecał, tak dotrzymał słowa, nic jej nie przeszkadzał, nóg jej nie podrywał. W nocy z 2 na 3 lutego już dał poznać, że jest.

Dnia 3-02-1898 r. stukał i pukał w nocy, tłukł się po ścianach. Żandarm Skrętowicz wziął kropidło do ręki i kropił te miejsca gdzie pukało. Znużony bezowocną pracą żandarm, kropidło odrzucił, ze słowami Niech cię diabli wezmą. Uspokoiło się. We dnie naniósł sporo gnoju. (5 kup !)

4-02- wezwany, pojechałem do Chorzępy. Gdy dziewczyna usnęła i ukazały się charakterystyczne kurcze nóg, czart bębnił w takt marsza wojskowego, przekręcał łamał nogi, wyginał. Dziewczyna nigdy nie słyszała głosu bębna, ani nie widziała oddziału wojskowego w marszu.

Tłukła nogą o ścianę. Żandarm Skrętowicz chciał koniecznie nogi przytrzymać, ale wszelkie wysiłki na nic mu się przydały. (a Skrętowicz - silny mężczyzna) Diabeł chwytał żandarma palcami u nogi za płaszcz na piersiach, za rękaw, za guzik. Żandarm pyta się:
Czy mnie złapie za nos ? Diabeł się śmiał (dziewczyna się śmiała) Co chce ?
Chce żebym go złapał za nos
Będziesz go łapał ?
Nie chcę, bo ma gruby !

Wodził nogą po płaszczu i byłby żandarma złapał za nos, ale ten się usunął. Żeby wygodniej było bębnić dziewczyna obsunęła się w pościeli, palcami u nóg chwytała odzież pod stopami, na pościeli.

Kiedy wyjdziesz ?
Za tydzień
Jak ci na imię ?
Jonek
Czemu nie chcesz wyjść ?
Bo by się cnęło beze mnie
Komu ?
Księdzu
Mnie by się przecież nie cnęło - odpowiadam
Cnęłoby, gospodarzowi i mnie, bo nie mam gdzie pójść.


Nigdy dziewczyna nie mówiła w rodzaju żeńskim, lecz męskim. Mnie przezywał - Ty grzesznik. Za to żem czytał egzorcyzmy.

Może ci innego księdza sprowadzić ?
Nie chcę
Może tego z Trzebosi ?
On taki jak i Ty
Dlaczego ?
Bo takie paskudne słowa mówi jak i Ty
Może ci jaki psalm przeczytać ?
Nie chcę, psalmy to psy
Może pościć ? Wiele razy ?
Jeden post wystarczy
Kto mi podlał wody do kielicha ?
Ja
Miałeś odwagę wstąpić do kościoła ?
Pan Bóg pozwolił

Tu dodam dla wyjaśnienia, że jednego dnia podczas mszy św. którą odprawiałem, by diabła wypędzić już po ablucji dostałem dwa hausty wody gorzkiej. Badałem przyczynę tego zjawiska, ale nie mogłem dojść przyczyny. Przez cały tydzień miałem umyślnie tego samego chłopca, czy się zjawisko powtórzy i nie powtórzyło się.

Ktoś ty jest ?
Ja jestem diabełek
Toś strasznie głupi, bo nie umiesz nic lepszego robić, jeno lać wodę i gnój nosić
Ja nie chodził do szkoły

Wymienił kilka wyrazów dla mnie obcych. Pytam się:

Po jakiemu ty mówisz ?
Po ziemsku
Ale się wyrażaj dokładniej, gdzie jest ten naród, który tak mówi ?
Daleko na wschodzie
Kto rządzi tym krajem i narodem ?
Cesarz
Jak mu na imię ?
Wojciech
Czy słuchasz przełożonych swoich ?
Muszę słuchać
Czemuś nic nie pokazywał jak był tu ks. Stojałowski ?
Bo ja go lubię ! Pochwalił się, że jest z nas najlepszy, bo ludzi wszystkich lubi.
Pewnie tak lubisz jak pies ?
Nie jak pies, jak wilk
Dlaczego tak lubisz ludzi ?
Z zazdrości

Zeszedł na mowę o dziewkach, które służą po miastach. Powiedział o nich, że jest im dobrze, mięso jedzą i pieniądze mają. Pytam się:

Kto ja jetem ? -Nic nie mówił- Czym baran ?
Cap jesteś
Umyślnie dawałem pytania głupie, aby się dowiedzieć, czy mi da odpowiedź.
Kto wywrócił wózek i złamał dyszel ?
Ja !

Dla wyjaśnienia dodać muszę, że ja , organista, nauczyciel Gdula, gospodarz Wojciech Śliż, wybraliśmy się do domu Chorzępy, by zbadać, co na tym jest. Nie dojechaliśmy, gdyż bez żadnej przyczyny, tuż przed domem Chorzępy na publicznej drodze, choć konie szły z wolna, wywróciliśmy się i omal życia nie postradali.

Toś proboszczowi winien szkodę wynagrodzić, winien jesteś zapłacić.
Nie chce mi się
Kto beczał ?
Ja
Czyś ty cielę ?
Ja krowa
To rycz !
Nie chce mi się
Kto rżał ?
Ja
Toś ty koń ?
Ja krowa

Gdy się wyrażało do niego prostymi wyrazami, to lubił mówić, śmiał się i do śmiechu pobudzał. Gdym czytał zaklęcia z książki, w tej chwili poważniał, okazywał niechęć, pluł, mówił: ii, ee, pp
Gdym do poważnych słów dodawał - Smokus, wtedy się głośno uśmiechał, przy egzorcyzmach krzywił usta, co moment mówił: ee brzydkie słowa. Czytałem egzorcyzmy po łacinie. Podczas rozmowy i wszystkich objawów dziewczyna dostawała kolorów i ładnie wyglądała.
Mówię do żandarma:
Pytam się: Po jakiemu powiedziałem to zdanie do żandarma ?
Po niemiecku
Żandarm co moment mówił: Dziś wierzę. Pytam się:
Czy lubisz żandarma ?
Nie lubię, bo mnie kropił brzydką wodą

Tego co było, nie można dobrze przedstawić, ani opisać, ani opowiedzieć. To ledwie część tego, com mógł spamiętać. Dziewczyna na jawie nic z tego nie wiedziała, po silnych kurczach i łamaniach, po przebudzeniu się nie czuła żadnego znużenia ani boleści.

W dalszych rozmowach, pytania się powtarzają. Przekonany, że mam do czynienia z istotą rozumną i złośliwą (diabłem) poszedłem za wskazaniami agendy, wydanej w drukarni Towarzystwa Jezusowego w Poznaniu, r. 1757.
5-tego lutego 1898 roku pojechałem znów do Chorzępy, zastałem Żandarma Waschskau. Dziewczyna zasnęła, pokazały się kurcze nad oczami i dziewczyna zaczęła się uśmiechać. Pytam się:

Kto ty jesteś ?
Ja !
Co za ja ?
Ja, diabeł !
Jak ci na imię ?br /> Szatan
Ty kłamiesz
Czart !
Jak cię Pan Jezus nazywa ?
Czartem !
Kiedy stąd pójdziesz ?
Już wnet
W którym dniu ?
W piątek
Kto z nas najgłupszy ?
Tego nie wiem
Którędy wyjdziesz, kominem ?
Nie chcę !
Ścianą, przyciesią, strychem ?
Nie chcę
Masz iść oknem !
Dziewczyny nie lubię ciebie nie lubię !
Kto cię wyrzuci ?
Pawluś
Kto ?
Paulus Smoczeński


Tego dnia nie było kurczów w nogach

Może umiesz śpiewać ?
Umię, ale śpiewać nie będę
To ja ci zaśpiewam. Nucę Ave Regina coelorum
Ee, brzydka
Zaśpiewałem po cichu Serdeczna Matko Opiekunko ludzi. Zamilkł i na tym skończył

Dnia 6 lutego 1898 roku w niedzielę pojechałem do Chorzępów z nauczycielem, który wziął relikwie św. Ignacego Loyoli. Z początku czart nie chciał mówić. Gdy pan Gdula wyszedł, zaraz wstąpiły kurcze i śmiech na ustach. Pytam się:

Ktoś ty jest ?
Ja
odpowiada ze złością - Kto ja ?
Ja diabeł
Ale ty jesteś dusza
Nie jestem żadną dusza, tylko diabłem !
Kiedy stąd wyjdziesz, kto Cie wyrzuci ?
Nikt ! odpowiadał jakby przez zęby
Czemu nie wychodzisz ?
Tak

Nadeszły kurcze nóg, ale inne, jak dawniej. Kazałem nauczyciela poprosić do izby. Pan Gdula staje przy progu, ja się pytam:
Kto tam stoi ?
nikt odpowiada
Co ma przy sobie ?
Gówno miał relikwie
Kiedy stąd wyjdziesz ?
Nigdy
Musisz iść
Kiedy mi się nie chce. Pójdę wtedy kiedy zechcę
Na moje zaklęcia, odpowiadał ?
Ty smoku, ty grzeszniku !
Mówię po łacinie: excerciso te et adiero te per Sacramentum ut statin exus de puella ista (poprzysięgam cię przez Najświętszy Sakrament, żebyś wyszedł z dziewczyny)
ale ja nie jestem w niej !
Tylko gdzie ?
Przy niej
mówię: excerciso te et adiero per quinque onlera. D. J. Ch die mi hi....
To die mi hi nie podoba mi się odpowiada
Kiedy wyjdziesz ?
Nigdy
Zrobiła się cisza, dziewczyna obudziła się i z niemałym zdziwieniem ujrzała przy sobie mnie i nauczyciela. Przedtem jeszcze zapowiadał, że wyjdzie w poniedziałek o godzinie 9-tej z rana i że na znak wybije szybę, środkową.

7-mego lutego przyjechali z Przewrotnego ks. Kwolek wikary, p. Krzywka nauczyciel i p. Bandasiewicz organista, chociaż pisałem tylko po ks. wikarego. Pojechaliśmy do domu Chorzępy, ale nic nowego, ani starego nie widzieliśmy. To mię potępiało, że tylko przy mnie objawy powtarzały się, a kto obcy nadszedł, nic nie widział. Opowiadała nam matka, że z rana zakadziła dom święconym zielem. Gdy się dym rozszedł po izbie, dziewczyna dostała nudności, uczuła bóle głowy, zataczała się, przewracała po izbie, przeleżała chwilkę na środku, aż w końcu powstał wielki fetor, szyba środkowa brzękła i wypadła na podwórze, po czym nastała cisza. Wszyscy w domu byli uradowani. Od poniedziałku do piątku z rana był w domu Chorzępy spokój. Po południu dziewczyna zasnęła i podczas snu czart dziewczynę kołysał.

Wieczorem dostałem się do domu Chorzępy. Na moich oczach spadł krzyżyk, nie zwyczajnie, ale linią łamaną. Krzyżyk stał oparty na oknie w bezpiecznym miejscu. Około godziny 7-mej wieczorem nadeszli żandarmi: Weidel, wachmistrz z Niska i Beigel, wachmistrz z Sokołowa. Koło godziny 9-tej ujrzeliśmy kupę gnoju ludzkiego, świeżego, bardzo cuchnącego, złożonego tuż przy żandarmach. Przesiedziałem tam do 11-tej godziny.

12-tego lutego 1898 roku czart rzucał motewką na środek izby, fajką we drzwi. Wieczorem byłem tam, dziewczyna wnet zasnęła, w tej chwili nastało drapanie, po drapaniu, stukanie. Ja głośno, on jeszcze głośniej, ja ciszej, on jeszcze ciszej, ja dwa razy, on - trzy, ja cztery, on pięć. Pokropiłem święconą wodą pod ławą. W tej chwili, wszedł w dziewczynę, nastąpiły kurcze nóg, ale znowu inne, jak dawniej. Chciała matka zbliżyć się do dziewczęcia, ale nie dał, nogą odpychał. Podczas kurczów nóg, trzeba było tylko pokropić nogi wodą święconą, a w tej chwili kurcze ustawały (czy żandarm, czy organista maczał rękę w święconej wodzie i dotykał się nóg, to nogi się w tej chwili uspokajały)

Na pytania: Kto, kiedy, czart nie chciał odpowiadać. Przy odczytywaniu egzorcyzmów mówił: nie ścierpię, to brzydkie śmiał się, mówił szybko w języku dla mnie nie zrozumiałym, na moje zaklęcia, groził mi pięścią, gryzł krzyżyk i na rozkaz całował go.

Dnia 14-2-1898 roku bawiłem w domu Chorzępów do 12 godziny w nocy. Diabeł zaczął od kołysania dziewczyną, zapaliłem świecę, on zgasił, próbował zgasić drugi raz, alem światło odsunął. Uchwycił pasek św. Franciszka, chciał go rzucić na środek izby, nie pozwoliłem, różaniec przełożył z siebie na mnie. Trzymając pasek w rękach, powiedział:
I Ty tak masz !
Gdzie ?
W kościele. Masz. - mówi - Brzydkie ręce
Dlaczego brzydkie ?
Bo dotykają się kielichów
Pocałuj rękę księdza ! pocałował koniec palca, ale z odrazą. Bębnił palcami, ale na mój rozkaz ucichł. Krzyczał gdym dziewczynę kropił święconą wodą, gdym czytał z książki, zatykał mi usta stułą, choć modlitwy były po łacinie.

Te wszystkie rzeczy na około mnie, są dla mnie wstrętne, to wszystko na mnie. Ta książka (brał do ręki książkę i bił nią o ścianę) stuła, krzyżyk, to na szyi... Brał medalik św. Benedykta i mówił:
Jaki on brzydki
Kiedy wyjdziesz ?
Za dwa tygodnie, jak się skończy moje pięć miesięcy
Kto Cię wyrzuci ?
Paweł, pójdę już, bo tu źle na służbie, głodny jestem !
O której godzinie wyjdziesz, w południe ?
Jak to w południe, o 12-stej w nocy. Która teraz godzina pyta się mnie. Zgadnij. Wyciągnął mi zegarek, otworzył, przymknął jedno oko i powiedział - po dziesiątej Potem schował go do kieszeni. Podczas wyciągania zegarka z kieszeni i patrzenia nań, dziewczyna była na wpół siedząca.
Gdzie pójdę ?
Gdzie chcesz !
Do Dornfesta pójdę za babę.
Kiedy pójdziesz ? Złożył obie ręce, potem dwa palce pokazał, co miało znaczyć, że o 12-stej. Chciał mówić, tj. pukać po ścianie, po ławie, alem mu zabronił.

Dziewczyna trzęsła się na całym cielei krzyczała, gdym kropił święconą wodą jej głowę. Śmiała się, broniła gwałtownie, gdy matka związywała nogi i biodra paskiem św. Franciszka. Pluła na matkę, na pasek, krzyczała gwałtownie, ciągle chciała go zdzierać. Czart wołał:
Pójdę już, nie ścierpię, poszedłbym zaraz, ale by się ludziom cnęło be zemnie. Gdzie jest Kian-Czao ? (port chiński
Daleko - odpowiadam- na wschodzie, niedaleko Ameryki
Może Ci powiedzieć parę słów po Kian-Czalsku ?
Przecież ja nie rozumiem tego języka !
Ja Ci i tak powiem.
I powiedział parę słów w obcym języku, ale czy po Kian-Czalsku, sprawdzić nie mogłem..

Zdjęliśmy nakrycie z dziecka, a ja kropiłem wodą obficie po całym ciele. dziewczyna krzyczała gwałtownie, czart pokazywał palce, że wyjdzie oknem, ojciec klęczał przy mnie, dziewczyna mając oczy przymknięte, mówiła:
Ojciec patrzy !
czyj ojciec ?
Dziewczyny
Powiedział mi szeptem, żeby dziewczyna nie mówiła modlitwy do św. Anioła Stóża. Kadzidło nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. (Poprzedniego dnia bardzo się gniewał na kadzidło, raz gdy matka zbliżała się z węglami, dziewczyna nagle podniosła się, uderzyła matkę w brzuch i w pokrywę na której leżały węgle,tak że rozleciały się one na wszystkie strony). Pokazywał na obraz, mówiąc, że jest brzydki.
Nie pleć, obraz jest ładny.
Dla mnie każdy obraz jest brzydki
Co trzeba robić, by Cię wyrzucić ?
Nic, ja sam pójdę
Czy może się modlić ?
Nie trzeba dosyć żeś się na modlił
Może pościć ?
Nie trzeba
Dać jałmużnę ?
Nie ja sam wyjdę
Excerciso te, ut exeas. Na to mówi po polsku
Ciągle idź i idź, usexeas, ut exeas.
Często powtarza parę wyrazów obcych, dla mnie nie zrozumiałych.
Już moje ostatnie słowo, idę, już idę, już jestem na podwórzu, a dziewczyna się w tej chwili budzi.
Rzeczywiście, dziewczyna się budzi i nie ma żadnej świadomości o tym co się z nią działo. Po moim wyjeździe, jak mi na drugi dzień opowiadano, dziewczyna przeszłą się na dwór, a gdy wróciła z matką, obydwie ujrzały ogromną kupę gnoju świeżego na pościeli. Płachta na której ja klęczałem, cała była mokra, a prócz tego na izbie znalazło się cztery kupy gnoju. Ponadto oblał dziewczynę 2 razy wod. Gdy okadzała się nad węglami, krężel uderzył w pokrywę, którą rozbił, a dziewczynę skaleczył. To wszystko działo się przy świetle.

Kędy masz iść ?
Drzwiami
Co masz robić z drzwiami ?
Roztrzaskać na kawałki Schował krzyż pod przykrycie. Ja mówię: Daj mi krzyż ! Zaraz posłusznie dał. Gdym powiedział, patrzcie jak się wstydzi, bo schował głowę. W tej chwili odrzucił okrycie. Podczas egzorcyzmów, czułem woń siarki.

13 lutego 1898 roku śpiewaliśmy pieśni do Matki Boskiej. Podczas śpiewów, szmatą pociągnął po pod moje oczy z takim szelestem, że wszyscy to widzieli i wszyscyśmy się przestraszali. Prócz domowników i mnie była siostra Hanusi z mężem. Według opowiadania diabeł rzucił za dziewczyną ziemią i uderzył ją w plecy, jakby pięścią. Przyszły kurcze nad oczami i śmiech, gdy dziewczyna zasnęła. Pytam się:

powiększ zdjęcie

szkic Nienadówki wyk. ks. Smoczeński

Jesteś ?
Jestem

Kiedy stąd wyjdziesz, kto Cię wyrzuci ? Nie dał na to odpowiedzi. Dziewczyna zsunęła się niżej z pościeli i zaczęła bębnić. Kazałem zakadzić dom. Ja odmawiałem modlitwy z książki, a matka kadziła. Wtedy czart mówił:
Nie ścierpię, jak pójdę, to rozwalę węgle, baba oślepnie, że nie będzie wiedziała gdzie stać, piec rozwalę.
Położyłem książkę nad głową dziewczyny, chciała ją z rzucić, ja mówię 3 razy - nie rusz ! I książki nie ruszyła. Przyłożyłem książkę do nóg, w tej chwili schowała dziewczyna nogi pod przykrycie. Czytałem z książki egzorcyzmy po łacinie, a dziewczyna mówi: - Ja to wszystko rozumiem. Powtarza: ut exeas, ja się pytam: - Co to znaczy, ut exeas ? Idź odpowiada. Usta zatykał mi stułą, a ręką zasłaniał wiersze w książce, że nie mogłem czytać. Skręcił mi pasek św. Franciszka w kłębek i rzucił na środek izby, potem zabrał się do różańca, chciał go przerwać. Ja mówię - Nie wolno ci tego rozrywać. Wziął medalik, obracał g, bawił się, mówiąc Jakie to brzydkie Dziewczyna miała na sobie medalik, różaniec a pod głową pasek św. Franciszka. Wszystko to robiła mając zamknięte oczy. Chwytała stułę, chcąc poszarpać. Ja mówię, nie wolno ! Na to diabeł odpowiada, dziewczyna nie jest jeszcze wykołysana i zaczął ją, kołysać, jakby dziecko w kolebce. Mówię - My to nie potrzebujemy twojej usługi, nie rusz ! Dał spokój. Gdy dym z kadzidła rozszedł się po izbie, powiada: śmierdzi tymi dymami w kościele i tu przyszedł śmierdzieć, najgorsze to te żółte ziarenka. Nie ścierpię, już pójdę stąd, bo się biorą do mnie ze wszystkich stron.

Mówiłem różaniec, dziewczyna ujęła jedno ziarnko i daje mi do ręki, skończyłem Zdrowaś Mario, ona daje drugie ziarnko i tak zmówiłem dwa dziesiątki. Gdym mówił Wierzę w Boga, dziewczyna skryła się pod przykrycie, machała ręką i mówiła:

Ciągle to - ut exeas - ja bym już wyszedł, ale mi Pan Jezus nie każe.
Ja mówię (po polsku a dziewczyna po łacinie) Pan Jezus jest miłosierny i nie chce naszego zmartwienia, niech ci Pan Jezus rozkaże. Wtedy dziewczyna mówi:
Imperet kryjąc się pod przykrycie. Czart mówił obcym językiem, ja jednak nie mogłem połapać ani jednego wyrazu i pytam się: Po jakiemu mówisz ?
Po grecku Zaczął pukać i powiada. Ja będę mówił po ścianach, po szybach, po piecu, po drzwiach, po ławie, już mówię Zaczyna pukać: jeden, dwa, trzy. Po chwili zamilkł i ani słówka więcej.

Dnia 14-2-1898 roku bawiłem w domu Chorzępów do 12 godziny w nocy. Diabeł zaczął od kołysania dziewczyną, zapaliłem świecę, on zgasił, próbował zgasić drugi raz, alem światło odsunął. Uchwycił pasek św. Franciszka, chciał go rzucić na środek izby, nie pozwoliłem, różaniec przełożył z siebie na mnie. Trzymając pasek w rękach, powiedział:
I Ty tak masz !
Gdzie ?
W kościele. Masz. - mówi - Brzydkie ręce
Dlaczego brzydkie ?
Bo dotykają się kielichów
Pocałuj rękę księdza ! pocałował koniec palca, ale z odrazą. Bębnił palcami, ale na mój rozkaz ucichł. Krzyczał gdym dziewczynę kropił święconą wodą, gdym czytał z książki, zatykał mi usta stułą, choć modlitwy były po łacinie.

Te wszystkie rzeczy na około mnie, są dla mnie wstrętne, to wszystko na mnie. Ta książka (brał do ręki książkę i bił nią o ścianę) stuła, krzyżyk, to na szyi... Brał medalik św. Benedykta i mówił:
Jaki on brzydki
Kiedy wyjdziesz ?
Za dwa tygodnie, jak się skończy moje pięć miesięcy
Kto Cię wyrzuci ?
Paweł, pójdę już, bo tu źle na służbie, głodny jestem !
O której godzinie wyjdziesz, w południe ?
Jak to w południe, o 12-stej w nocy. Która teraz godzina pyta się mnie. Zgadnij. Wyciągnął mi zegarek, otworzył, przymknął jedno oko i powiedział - po dziesiątej Potem schował go do kieszeni. Podczas wyciągania zegarka z kieszeni i patrzenia nań, dziewczyna była na wpół siedząca.
Gdzie pójdę ?
Gdzie chcesz !
Do Dornfesta pójdę za babę.
Kiedy pójdziesz ? Złożył obie ręce, potem dwa palce pokazał, co miało znaczyć, że o 12-stej. Chciał mówić, tj. pukać po ścianie, po ławie, alem mu zabronił.

Dziewczyna trzęsła się na całym cielei krzyczała, gdym kropił święconą wodą jej głowę. Śmiała się, broniła gwałtownie, gdy matka związywała nogi i biodra paskiem św. Franciszka. Pluła na matkę, na pasek, krzyczała gwałtownie, ciągle chciała go zdzierać. Czart wołał:
Pójdę już, nie ścierpię, poszedłbym zaraz, ale by się ludziom cnęło be zemnie. Gdzie jest Kian-Czao ? (port chiński
Daleko - odpowiadam- na wschodzie, niedaleko Ameryki
Może Ci powiedzieć parę słów po Kian-Czalsku ?
Przecież ja nie rozumiem tego języka !
Ja Ci i tak powiem.
I powiedział parę słów w obcym języku, ale czy po Kian-Czalsku, sprawdzić nie mogłem..

Zdjęliśmy nakrycie z dziecka, a ja kropiłem wodą obficie po całym ciele. dziewczyna krzyczała gwałtownie, czart pokazywał palce, że wyjdzie oknem, ojciec klęczał przy mnie, dziewczyna mając oczy przymknięte, mówiła:
Ojciec patrzy !
czyj ojciec ?
Dziewczyny
Powiedział mi szeptem, żeby dziewczyna nie mówiła modlitwy do św. Anioła Stóża. Kadzidło nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. (Poprzedniego dnia bardzo się gniewał na kadzidło, raz gdy matka zbliżała się z węglami, dziewczyna nagle podniosła się, uderzyła matkę w brzuch i w pokrywę na której leżały węgle,tak że rozleciały się one na wszystkie strony). Pokazywał na obraz, mówiąc, że jest brzydki.
Nie pleć, obraz jest ładny.
Dla mnie każdy obraz jest brzydki
Co trzeba robić, by Cię wyrzucić ?
Nic, ja sam pójdę
Czy może się modlić ?
Nie trzeba dosyć żeś się na modlił
Może pościć ?
Nie trzeba
Dać jałmużnę ?
Nie ja sam wyjdę
Excerciso te, ut exeas. Na to mówi po polsku
Ciągle idź i idź, usexeas, ut exeas.
Często powtarza parę wyrazów obcych, dla mnie nie zrozumiałych.
Już moje ostatnie słowo, idę, już idę, już jestem na podwórzu, a dziewczyna się w tej chwili budzi.
Rzeczywiście, dziewczyna się budzi i nie ma żadnej świadomości o tym co się z nią działo. Po moim wyjeździe, jak mi na drugi dzień opowiadano, dziewczyna przeszłą się na dwór, a gdy wróciła z matką, obydwie ujrzały ogromną kupę gnoju świeżego na pościeli. Płachta na której ja klęczałem, cała była mokra, a prócz tego na izbie znalazło się cztery kupy gnoju. Ponadto oblał dziewczynę2 razy wod. Gdy okadzała się nad węglami, krężel uderzył w pokrywę, którą rozbił, a dziewczynę skaleczył. To wszystko działo się przy świetle.

15 lutego nie było żadnych objawów. Dziewczyna spała snem sprawiedliwym, ale jakoś cały dzień była przygnębiona. Siedziałem do 11-stej w nocy. Nazajutrz (16-tego) dziewczyna była wesoła.

Od 15 do 22 lutego 1898 roku nastąpiła przerwa w objawach. Codziennie tam jeździłem.
23 lutego przyjechali do Nienadówki ks. Zosel, Jezuita, ks. Siarkowski, proboszcz z Mrowli i ks. Stafiej, proboszcz z Rzeszowa - Staromieścia. Z przejęciem słuchali mego opowiadania, pojechaliśmy też do Chorzępów, przeegzaminowali domowników. Zosel uwierzył, ze to diabeł dokazuje, a Siarkowski i Stafiej całą sprawę potępili jako oszustwo, na tej podstawie, że baba czarownica, bo źle wygląda, chłop kulawy i ma potężną czuprynę, zięć ma bokobrody, to musibyć figlarz, dziewczyna zanadto żywa, oczami wodziła na wszystkie strony. Domysły i podejrzenia opowiadali wszystkim naokoło.

24 lutego objawy wróciły. Dziewczyna wołała na matkę. Matka mówi:
Czego chcesz Hanuś ?
To nie dziewczyna woła, to ja diabeł wołam, pytaj mnie się stara, to ci powiem, kto mnie wyrzuci !
Kto cię wyrzuci ?
Baudiss, jezuita, jest ich dwóch braci, mnie wyrzuci ten starszy z Krakowa
(rzeczywiście było dwóch braci Baudissów !)
A czemu nie wyrzuci cię nasz ks. wikary ?
Ni ema mocy, jeżeli chce mię wyrzucić, niech niech mi znajdzie jakąś służbę. Wikarego się nie boję, mam go w d....
Opowiadał, że z powrotem wrócił z księżmi. Gdyby nie przyjeżdżali, to by go u Chorzepów już nie było. Bębnił po ławie i po ścianach, zapowiedział, że o 9-tej wróci.

Dnia 24-02-1898 roku długie gadanie o różnych rzeczach. Pytam się:
Jesteś ?
Jestem !
Jak ci na imię ? Bydlę !
Nazwisko ?
Czart !
Herbu ?
Przeklęty !
Kto cię wyrzuci ?
Baudiss
Jak ma na imię, gdzie jest, w jakim kraju ?
Jak nie wiesz, to pisz do księży, którzy wiedzą. List Twój pójdzie do Baudissa. Ten pojedzie do Przemyśla, wybierze sobie jednego księdza, przyjadą do Nienadówki i zabierzesz się tu z nim. To się stanie w pierwszych dniach marca.
A czemu ja mam być ?
ty musisz być dla informacji
Którędy wylecisz ?
Oknem, Baudiss będzie czytał z książki, ale jeszcze ostrzej zabierze się do mnie jak ty. Będę pukał po ścianac, a jak mi bardzo dopiecze, wtedy wyrzucę okno i jeden słupek i już nie wrócę.

Klęczałem przy dziewczynie, tuż obok niej, ujął mnie za ucho i powiada:
Takie masz zimne, poczekaj ja ci je rozgrzeję.
Poruszał, natarł mi ucho, ze się rozgrzało, a w końcu mówi.
Potargałbym i dobrze ścisnął, ale mi nie wolno.
Zaczął opowiadać swoje zmartwienie: mas 10 córek i 13 synów, a pola nie ma nic.U nóg dziewczyny leżały moje rękawiczki i czapka, dziewczyna palcami u nóg ujęła rękawiczkę, potem wzięła ją ręką i mnie podała. Stała także miska wody święconej, palcami u nogi poczęła ruszać tak, miską, że się woda wylała. Wtedy czart powiedział: alem wylał. Matka przybliżyła się z węglami i kadzidłem, dziewczyna uderzyła w naczynie, aż węgle się rozsypały na wszystkie strony. Potem pokazuje mi rękę i mówi: Widzisz ! dostała siniaka. Co się z nią działo w nocy, na dniu nic nie wiedziała.

Czart mówił dużo do śmiechu:
Chciałbym się żenić, która by dziewczyna poszła za mnie, dopiero by jej było dobrze !
Tu zaczął wyliczać co by jego żona miała. Wołał na ojca:
Ty stary, chcesz to ci przyniosę kabat, płócienkę, jedlę, konia za 100 florenów...
Po co jutro pojadę do Trzebosi ? Pytam się.
Na bal !
odpowiada, aleś głupi w poście balu nie ma
pojedziesz z tym o co się dziewczyny pytał ten ksiądz w kusym odzieniu.
Zeszłego dnia pytał się jeden z księży dziewczyny, czy była już u spowiedzi. Ks Stafiej był w kusym odzieniu tj. w zarzutce. Czy ks. Tokarski to dobry człowiek ?
Dla mnie niedobry
Co byś dał księdzu, który by ci służył i źle się sprawował ?
wziąłbym go do siebie i było by mu ciepło !
Gdzieś był, jak wczoraj księża przyszli ?
byłem za ścianą, słuchałem jak się ksiądz pytał dziewczyny o spowiedź. Pójdę stąd bo tu nie ma pijaków - powiada.
Wylicz mi moich pijaków
o to się nie pytaj bo ci nie powiem.
Który ksiądz mądrzejszy z tych czterech ?
Ten z Tarnopola (Jezuita)
Ujął mnie za rękę i moją ręką robił krzyżyki. Odpowiadał:
Et cum spiritu two, amen
Z niecierpliwością mówię - ty cymbale !
Cymbał Józef jest gospodarz w Trzebosi.
Pytałem się później, czy jest taki taki chłop. Dowiedziałem się, że w Trzebosi jest chłop Józef Cisek, którego lud nazywa Cymbałem
Pokazałem na medaliku obraz Matki Boskiej - kto tu jest wyryty ? Wodziła dziewczyna ręką po mojej twarzy i mówi. Matka tego, który mnie zwyciężył.
Wyszukał medalik św. Benedykta (wisiał na szyi dziewczyny, nosiła ona kilka szkaplerzy i kilka medalików) i mówi:
ten mnie najbardziej pali
to idź !
jeszcze nie ma rozkazu bożego
tu masz krostę.
Kazałem mu porachować blizny ospy na twarzy, zaczął rachować, ale powiada:
Mieni mi się w oczach
Wziął mi zegarek z kieszeni, przycisnął go do oka. Powiadam mu, aleś ślepy
jak każdy stary !
Mówił o moich palcach, że są brzydkie. Dlaczego brzydkie ?
Bo się dotykają takiego okrągłego (hostia)
Po moim odjeździe długo dokazywał, według opowiadania domowników.
powiększ zdjęcie
25 lutego pojechałem do Chorzępy z organistą, ale formalnie kpił ze mnie Com robił, to na nim nie czyniło najmniejszego wrażenia. Pytam się - Co czynić, by cię wyrzucić ?
Baudiss będzie wiedział co robić
zawołał na organistę:
Ty organista, zaśpiewam ci piosenkę o dziewczynie.
Mówię mu - Takiemu bydlęciu to tylko głowę uciąć.
Jak chcesz to tnij, mnie boleć nie będzie, mnie nie udusisz.
Tylko kogo ?
Dziewczynę !
Z czwartku na piątek przez całą noc nękał rodzinę, przezywał ostatnimi słowy rodziców i służącą - Mówił do mnie:
Alem sobie wczoraj użył, wyliczyłem wszystkie grzechy staremu i starej. Już teraz takich grzechów nie masz jak dawniej miałeś.
We dnie naniósł gnoju dwie kupy i włożył do niego 2 łyżki. Według opowiadania często się zdarzało, że otrzaskał gnojem wszystkie naczynia w domu.

26 lutego według opowiadania organisty, bo ja wtedy nie pojechałem, diabeł targował się z żandarmem o dziewczynę, przy żandarmie wyraził życzenie, że chciałby się żenić. - Ja ci wyszukam panienkę tylko idź z Hanusi - żandarm na to. Diabeł odpowiedział:
Twojej dziewczyny nie chcę, a z Hanusi nie ustąpię.
Śpiewał różne piosnki o dziewczętach. Tego dnia wieczorem, w domu Chorzępy, był organista i kilku mężczyzn z Trzebuski, ze dworu. Wszystkich diabeł wyzywał, smrodził, gnój nosił i groził, że zadusi dziewczynę. To widział i słyszał organista, podaję tutaj.

Przybyliśmy wieczorem ok. godziny 9-tej do domu Chorzępy, było nas 18 osób. Pół godziny po naszym przybyciu, dziewczyna zasnęła i poczyna się śmiać. Ja - znaczy się organista - przystępuję do dziewczyny i pytam się:
Kto ty jesteś ? Na to otrzymuję odpowiedź wobec wszystkich:
Jestem diabeł
Jeżeli jesteś przeklętym diabłem, to zaklinam Cię przez rany Chrystusa, powiedz po coś tu przyszedł ?
A tak !
Mów kto cię wypędzi ?On na to odpowiada:
Już tyle razy mówiłem, że nikt inny tylko ks. Baudiss.
Który, młodszy czy starszy ?
Ten większy
odpowiada. A gdzie on jest ?
w Krakowie
A w jaki sposób to uczyni, czy tak jak nasz ks. katecheta ?
Podobnie, ale trochę inaczej

Przystępuje leśniczy i pyta się:
Czy ja żonaty ? Czart odpowiada
Jak chcesz to i ja ci przyjdę za żonę, bo Ty masz więcej kobiet !
Leśniczy mówi, ja Cię nie chcę, bo ty jesteś bydlęciem !
Rozgniewany leśniczy opuścił dom Chorzępy, biorąc ze sobą kilku osób. W domu Chorzępy, prócz domowników, pozostało dwóch żandarmów, ja i 6 innych gospodarzy. Żandarm opowiadał nam obecnym, jak nóż kuchenny leciał wprost na niego i utkwił w ławce.
Ty przeklęte bydlę - rzekł do czarta żandarm - powiedz com ja myślał i mówił, jak szedłem przez las ?
jakiś ty mądry ! Kazałeś mi drzewa wywracać, a mnie się nie chce. Jakbym złapał wilka, to bym go podarł na kawałki, ale drzewa mi się nie chce wydzierać, bo ja jestem młody diabełek, mam takie rogi jak roczne cielę, ale jak bym chciał, to bym wszystkich nimi pozabijał.
Jeden z obecnych - Jakub Buczak, powiada: - Nie możesz ty iść do morza i liczyć piasek ?
A czy ty mnie widzisz, ty szczygle, ty suchy jak szczypa, jak chcesz to ci przyniosę buty nowe, to ci dam czapkę drogą, przyniosę ci ładne płótno....
Ja nie chcę - odpowiada chłop.
Jak chcesz to twojej babie przyniosę ładną spódnicę.
Ja nie chcę ! - (szkoda, że tak mówił) Wtem lampa bardzo ciemno się paliła więc ja mówię: - Co jest, że ta lampa tak źle się pali ?
Bo jest nie wyczyszczona odpowiada diabeł w lampie był knot krótki, tom go wyjął i wrzucił do konewki
Trzech nas idzie do konewki i rzeczywiście znajdujemy knot z lamy w konewce, a dziewczyna w tym momencie śmiałą się gwałtownie. Mówię do niego: - Ty przeklęte bydle, kiedy stąd pójdziesz ?
Aż Baudiss przyjedzie
A gdzie pójdziesz ?
Do piekła
A dużo was tam jest ?
Nikt by nie zliczył. Wiecie co - powiada do nas obecnych - będzie temu ze 3 miesiące, jak opętałem chłopa na przedmieściu sokołowskim, 3 godziny trzymałem go w wodzie i postawiłem przed nim olbrzymią górę. Chłop się chlapał i mówił: - O laboga, gdzie ja zaszedł. Śmiałem się z niego, jak strzaskany uciekał.
Żandarm powiada - Jaki ty brzydki ! Czart na to:
Ty pęcaku, ty k...., ty kochasz żydówki
Żandarm powiada - Chodź to ci dam jedną żydówkę.
Ja cię o żydówkę nie proszę, przecież wszyscy żydzi do mnie należą. Ty koblarzu drapiaty !
A do drugiego mówi:
Ty suchy jak szczypa.
Żandarm powiada - Ja Cię zakuję w kajdany
Ty myślisz że jestem złodziej ? Mnie nie weźmiesz i nigdy nie ujrzysz. Już idę, dziewczyna sama będzie spać, aż jutro wrócę.
Rzeczywiście, dziewczyna dostała inny oddech i inne tętno, nastała cisza. Dodam, że po objawach zawsze sen dziewczyny był inny, jak i tętno wracało miarowe. 28 luty 1898 r. Z rana dziewczyna leżała jakby zamarła, nieprzytomna, śpiewała obcym językiem diabeł mówił ciągle o żeniaczce. Przyjechał po mnie ojciec spłakany i prosił mnie, żebym koniecznie jechał. Litując się nad parafianinem, pojechałem. Jeszcze dziewczyna nie zasnęła, a już drapał pod ławą. dziewczyna mówi z lękiem. - O drapie. Ja no to: - A niech drapie, nic się nie bój ! W jednej chwili dziewczyna zasnęła i zaczęła się uśmiechać. Wtedy czart pukał silnie pod ławą i tak pod nią drapał, że ławka się trzęsła. Zapaliłem świecę, słyszałem pukanie i drapanie, ale nikogo nie widziałem. Po chwili, gdym zaczął czytać modlitwy z książki, wszystko ucichło, tętno miarowo wróciło. powiększ zdjęcie

Hanusia Chorzępianka

28 lutego było cicho, jedynie czart wyniósł naftę do sieni, co się zdarzało często.
1 marca 1898 r. Z rana dziewczyna spała długo, rodzice nie mogli jej dobudzić, mówiła wiele i śpiewała litanię. Czart sam kropił się święconą wodą i mówił:
Jak mi to mileńko, to jak deszczyk majowy. Zabraniał budzić dziewczyny, inaczej groził biciem. Przyjechałem tu nad wieczorem i siedziałem do wpół do jedenastej, ale nic nie zauważyłem.

2 marca 1898 r. Według opowiadania, dziewczyna spała niezwykle długo, we śnie mówiła dużo i domowników przezywała. Do kościoła diabeł nie pozwolił jej iść. Była w szkole, w sklepiku, po południu koło 6-tej zachciało się jej spać. We śnie wstała z posłania, chodziła po izbie. Mówiła bardzo dużo. Diabeł zapowiedział, że będzie dużo dokuczał, bo jego czas opuszczenia domu już się zbliża. Dziewczyna jakby umarła na pół godziny, z siniała, leżała wyprężona jak struna. Czart zapowiedział, że będzie tak jeszcze dwa razy. Uśpiona, a jednak z oczami otwartymi chodziła dziewczyna po izbie, mówiła, śpiewała, zamiatała, nalała wody święconej na miskę. Powiedziała, że ksiądz musi tu być, bo jak nie przyjedzie, to czart trapić ich będzie przez całą noc.

- Pojechałem. dziewczyna wyglądała jakby senna. Około godziny 20-tej zasnęła, we śnie chwytała mnie za surdut, bełkotała. Przyszli panowie z sąsiedniej wioski, Trzebosi - organista Bursztyn, był też mój organista. Czart niewiele mówił, chwalił się co na dokazywał za dnia, pokazywał palcem, głos odmienny. Kropienie święconą wodą i kadzenie nie robiło nań najmniejszego wrażenia. Mówił nie wiele, jakby cedził przez zęby, pokazywał język. Opowiadał, że go Baudiss wyrzuci, że komisja złożona z 5 księży przyjedzie, ks. Tokarskiego nie chce mieć przy sobie.

Pytam się: - Wiele mam pieniędzy ?
Ty masz w kieszeni same centy.
Rzeczywiście miałem 4 centy. - A chodzisz do kościoła ?
Eee
A gdzie jesteś, jak dziewczyna jest w kościele ?
czekam na gościńcu
A jak dziewczyna była u mnie na wikarówce, czy ty również byłeś u mnie ?
Ja na wikarówkę nie chodzę, ja tam się boję chodzić
A czemu się mnie boisz ?
Tak
Wynoś się z mojej parafii !
Eee, ppp
Śpiewał ze mną Serdeczna Matko Opiekunko Ludzi - Ave mariss stella. Powiedział że to pieśń o Marii.
3 marca z rana był spokój. Po południu dziewczyna łaziła na czworakach po izbie, tańcowała, kreśliła po izbie kółka, czart mówił, że dziewczyna za 2 lata leżeć będzie na ziemi, jak teraz leży, bo z Niej nic nie będzie. Gdym nadjechał, zastałem dziewczynę jeszcze senną, a matkę przy niej płaczącą. Gdy się dziewczyna położyła, zaczęło się kołysanie i rozmowy.
Wziąłem książkę i czytam, a ta zrywa się i patrzy na mnie otwartymi oczyma. - Szkoda księdza - mówi - że tak się trapi. Klękam, mówię litanię do Wszystkich Świętych, dziewczyna wstaje, opiera się na łokciu, patrzy na mnie i mówi:
To do Wszystkich Świętych. Anna, to tak mówisz , jak jest dziewczynie , Urszula ? To koszula.
Czytam modlitwy a dziewczyna odwraca mi kartkę za kartką i odpowiada:
et cum spiritu tuo, amen
Wpatruje się we mnie, a ja w nią i niespodziewanie pyta:
Co to znaczy ?
Bawi się moimi rękami
Stare ręce - powiada - 40 lat ale zdrowe
Czy całe 40 lat ? pytam się.
E jeszcze do 40-stki brakuje kilku miesięcy
Ojciec przypatrywał się temu, a dziewczyna straszyła go, Ja nic nie mówiłem, zamilkłem zupełnie, chcąc się dowiedzieć co z tego będzie. Czart sam do siebie dużo gadał, pokazywał język starej, groził jej pięścią. Daję dziewczynie centa, ona jednak nie bierze go do ręki tylko mówi:
Ja pieniędzy nie potrzebuję. Jakbym chciał to bym z piasku pieniędzy nakręcił. Ty stary - woła obrócona do ojca - chcesz pieniędzy, to jutro przyniosę, chcesz sośnią....
Podczas modlitwy tyle dokazywał, ze musiałem w głos parsknąć śmiechem. Bełkotał, ja nic.
Siadłem przy dziewczynie, zacząłem robić krzyżyki na czole i ustach. Krzywił się, kręcił, krzyczał, że tego nie lubi, te krzyżyki najgorsze, sapał, stękał.
A to dopiero ksiądz ! Po coś przyjechał ? Po co mię trapisz ? Żeby choć na brzuchu krzyżyków nie robił, jedynie brzuch jest szczęśliwy. Te krzyżyki okropnie mnie palą, już nie wytrzymam, już pójdę.
Robiłem krzyżyki przez godzinę, dziewczyna wiła się jak w konwulsjach, ja się już zmęczyłem, spociłem, a dziewczyna nie czuła żadnego znużenia. Co chwilę mówiła.
Te krzyżyki to tylko mnie pieką, ale dziewczyna nic nie czuje. Żeby choć dziewczyna jutro nie poszła do spowiedzi - mówił czart - żeby choć nie pościła. Postu o chlebie i wodzie okropnie nie cierpię
Ja mu mówię - Ty kłamiesz !
Przecież kłamstwo to twoja natura - odpowiada.

Ojciec Hanusi Jędrzej Chorzępa, wybierając się do mnie, nie mógł znaleźć batoga. Gdy odjechał, dziewczyna chodząc po izbie, powiada Batog staremu schowałem Dnia 4 marca 1898 r. dziewczyna spała długo i stało się tak, jak diabeł powiedział. Zapowiedział, że rodzice pójdą do spowiedzi, stara i ksiądz będą pościć o chlebie i wodzie. Byłem w nocy do 1/2 na pierwszą. Mówił spokojnie. Powiedział mi, żem sobie obciął paznokcie scyzorykiem, ale ja mówię. - Nie scyzorykiem, tylko nożyczkami (dziewczyna nie wiedziała przecież czym obcinałem paznokcie, a jednak powiedział, ze scyzorykiem) Powtarzał, że już pójdzie, że w Nienadówce nie ma co robić. Opowiadał jak podczas żniw skusił stare, że stary żonę wybił i gdyby anioł go nie powstrzymał, to by babę zabił na śmierć, że chłop 4 noce nie spał. Pytałem się czy oboje lżyli na polu, matka przyznała się, że 30 lat przeżyli w największej zgodzie, aż podczas żniw przy owsie pobili się po raz pierwszy i długi czas nie mógł się stary uspokoić. Diabeł opowiadał, że chwycił się dziewczyny za to, że matki broniła. Powiedział com jadł na kolację, bo po kolacji przyjechałem do domu Chorzępów.
- Kwaśnie mleko, chleb. Gdy dziewczyna ziewała powiada on :
Pójdę ja spać do stodoły
Sam śpisz, nie boisz się stracha ?
Przecież ja sam jestem strachem


Nie mógł znieść krzyżyków, czytał ze mną modlitwy. - O kim to śpiewam w tej pieśni - Magnifikat ?
O Maryi odpowiedział. A Lauda do kogo ?
Do Jezusa !
Zagraj mi na skrzypcach
A dasz 2 floreny ?
Dam Ci później
Nie chcę później, ja chce zaraz.
Pukał, przebierał nogami kłapał gębą, cmokał....

5-tego i 6-tego marca rzucał przedmiotami, w nocy w niedzielę zaczął mówić, ale przestał bo nadeszło dwóch gospodarzy. Tu dodam, że diabeł nękał domowników, ale w tej wszystko ustawało, gdy ktoś obcy zbliżał się do domu. Żeby ktoś obcy, świecki czy duchowny, chciał być świadkiem objawień, musiał pokazać się w domu Chorzępów 3-8 razy.

7 marca 1898 r. Dziewczyna z rana spała długo i we śnie mówiła dużo, przezywając domowników.
Odgrażał się czart, że będzie dokuczał cały dzień, gnoju dużo nanosił i lał wodę. Gdy wieczorem nadjechałem, uczułem ogromny fetor w izbie. Musiałem zakadzać. Ledwie się dziewczyna położyła, zaraz zaczął drapać koło niej, potem wszedł w nią i jej ręką drapał po ławce. Ja zupełnie zamilkłem. Dziewczyna wstała, podniosła pościel, a czart mówi: Dziewczyna nic nie umie, nawet posłać sobie nie umie, nie ma nic a nic rozumu. U niej by nie dostał rozumu nawet za pół centa, ale ja to mądry. Ja, biedny człowiek, gdybym miał pieniądze, to bym tej starej babie bodaj co kupił. Pokropiłem głowę dziewczyny święconą wodą, to skrzywił się i nic więcej. Gdym zaczął czytać modlitwy z książki, wtedy dokazywał, zem nie mógł się utrzymać ze śmiechu - cmokał, prztykał palcami. Rozgniewany mówię - Ty bydlę przeklęte, stul pysk i wynoś się. powiększ zdjęcie

szkic okolic, wyk. ks. Smoczeński

Niech Ci Bóg rozkaże, niech Pan Jezus rozkaże, niech Ci Matka Boża rozkaże. Ocho, Bóg, Pan Jezus, Matka Boża, wszyscy naraz!
Bóg i Jezus to jedno. Wolno chwalić Pana Boga ? Chwal ! Ujął krzyżyk, zaczął głaskać i mówić:
Ty maluśki, ty maluśki, coś Ci powiem do ucha. Boli Cię tu.
Wskazywał na rany. Przy tym robił takie miny, żem nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Czytam po łacinie i pytam się czarta co mówię
Wymawiasz same przezwiska (co było prawda)
Kto Cię wyrzuci ?
Już tyle razy ci mówiłem, że Baudiss
Jak mu na imię ?
Ten wyższy
Czemu ja Cię nie wyrzucę ?
NIe masz mocy !
Ja jestem biskup, słuchaj biskupa
Ee, Ty biskup....
Kto jestem ?
Taki ksiądz
Czemu ks. Tokarski nie przyjechał ?
Bo się mnie bał
Wiele lat jest starszy ode mnie ?
cztery

Dziewczyna miała oczy otwarte i mówiliśmy ze sobą jakby dwaj dobrzy znajomi. Znasz ks. Teodorkiewicza ?
Ee, nie, ja nie wiem
A ks. Gierazę ?
Znam, dostał ode mnie rzepą. Chciał tom go wybił
A czegóż nie dokazywałeś jak jak przyjechał ks. Kwolek z Przewrotnego ?
Bo mi się nie nadaje
A czemu nic nie robiłeś jak był to ks. Stojałowski ?
Lubię go
Znasz Gdulę ?
Znam, e, c mnie tam profesor obchodzi.
Znasz K.G.. ?
Znam
Lubisz ją ?
Nie
Znasz K.P.... tę dziewkę czerwoną.
Znam
Znam
Znasz Jagę Kusankę ?
Znam to drapiata !
Wiele ma lat ?
Około 30-stu.
Prawdę powiedział. Przy normalnych warunkach dziewczyna nie mogła na to odpowiedzieć.
Śpiewajmy ! Śpiewajmy !: - Jezu Chryste, Panie miły... Śpiewa z nami głosem grubym, męskim, - Czemu tak grubo śpiewasz ?
Bo mam taką piszczałkę. A to brzydkie, nie będę śpiewać.
Śpiewamy - Wisi na krzyżu. Gdy doszliśmy do słów .. tu z Magdaleną będę pokutować i za me grzechy serdecznie żałować, pytam Czarta: - A ty będziesz pokutował ?
Ja chciałbym pokutować, ale my nie możemy pokutować, my jesteśmy bydło przeklęte, my diabły pokutujemy w piekle bez nadziei.
Zagraj na skrzypcach, będzie ładniej
Nie ma skrzypców.
Jeżeli diabeł jesteś, to zagrasz i na powrozie i na kiju.
nakazujesz mi zagrać na powrozie, a jak to można grać na powrozie ?
Jak się gra na flecie, picolo, wiolonczeli, tłumaczył mi dokładnie. (Gdym na drugi dzień zapytał dziecka co to jest picolo, wiolonczela, flet, powiedziała, że nie wie, co to jest) Śpiewał tonem wysokim. Mówię mu. Śpiewaj tak, jak śpiewa organista. Dokładnie udał głos organisty. Pytam się: Co mam w kieszeni ?
Tu masz zegarek, a to papiery
Wyjmuje kartkę korespondencyjną i list, czyta, ale w czytaniu utyka.
E, kiepski mam wzrok - powiada - Ja mam tylko jedno oko.
Otwiera powiekę dziewczynie i mówi.
To oko brzydkie, przyjrzyj się, jaki tu rów.
Tyś zrobił ?
Ja zrobił
A to drugie, ładne to pewno Pan Bóg dał. Bierze moje ręce i mówi.
żimne ręce, ale przy mszy jeszcze zimniejsze. Ty - powiada do mnie - wszystko Panu Bogu ofiarujesz na większą chwałę.

Zabrałem się do robienia krzyżyków. ale pieką- powiada - najgorzej na szyi.
Robię krzyżyki, dziewczyna się wierci, bije nogami, woła w głos.
Daj mi już spokój !
Przykładam relikwie. Ale to piecze Chwyta moją rękę i mówi. Pocałować ? Pocałuj ! Pocałował dwa razy. Nie wytrzymam, już nie rób krzyżyków, bo okno wybiję i wylecę
A to wybij !
dziś ogromny wicher
Rzeczywiście, był wtedy ogromny wiatr na dworze. Kiedy dzisiaj wyjdziesz ?
Jak zawsze o 12-stej. Która godzina ? 12-nasta ! Już idę
Rzeczywiście, cisza nastaje, tętno wraca, oddech miarowy, wyraźny. Przy mnie zawsze rozmowy trwały od 9 - 12-tej, najdalej do 1/2 na pierwszą godzinę w nocy.

8-mego i 9-tego marca była względna cisza. Już jednak we czwartek tj. 10-tego marca mówił żeby zamieść izbę i przynieść stół, bo księża po południu przyjadą na komisję. Dziewczynie kazał iść do spowiedzi dopiero w piątek. Jutro księża będą mieć msze na ta intencję. Około 10-tej w nocy pojechałem do domu Chorzępy. Opowiadano mi, że dziewczyna wieczorem chodziła po izbie i we śnie rozprawiała, że dziś nie przyjechali księża, ale jutro przyjadą. Podczas mego pobytu, dziewczyna ucichła i wziąłem się do krzyżykowania. Dałem jej do ręki obrazek św. Antoniego, oddała go organiście (był bowiem ze mną) mówiąc.
To Twój patron Kazałem jej zatrzymać, rzucał go na ziemię mówiąc. e,p,f
Około godziny w pół do dwunastej nadszedł żandarm z Niska z kilkoma ludźmi, świadkami podpalenia jakiegoś domu w powiecie niżańskim. Dziewczyna spała i nie widziała ludzi, a jednak opowiedziała cała przyczynę i po co Ci ludzie idą do Rzeszowa. Przy żandarmie rozpocząłem z czartem rozmowę. Między innymi powiedział on, że jeżeli Baudiss nie przyjedzie to on sam wyjdzie. Któa godzina ? pyta się. Przeczytaj sobie z zegarka. Ja na pamięć umiem, teraz jest godzina 12-sta !. Rechotał jak młoda nierogacizna, bębnił marsza, palcami u nogi łapał palec organisty, dziewczynę kołysał. Mówimy różaniec, a On na to :
Nie dawno śpiewałem "Wisi na krzyżu", to mogę i pacierz mówić.
Dziewczyna pojedzie do Krakowa, do Jezuitów
- A to po co - Będzie się uczyć na księdza, zostanie Jezuitą.
Przecież to nie chłopiec, żeby się uczył na księdza.
To tu ma zostać ? Tu.

Gdym mu kazał robić co umie, matka Hanusi panicznie zniecierpliwiona, mówi - Nie trzeba pokazywać, bo wszyscy wyjdą, a przy nas będzie dokazywał bez miary i nie do wytrzymania. Zgniewało mnie to. Pytam się: Co baba mówi ?
E,e, głupia baba, co Ona wie
Która godzina ?

1/4 na pierwszą
Kiedy stąd wyjdziesz ?
Już w net, już idę.
Tętno wróciło normalne, cisza.

11 marca, według opowiadania dziewczyna spała długo. Powiedział, że gnoju naniesie (tak się stało !) i zapowiedział, gdzie położy. Akurat byli u ks, proboszcza Momidłowskiego Jestem odpowiada mi.
Księża w progu stanęli, w tej chwili zamilkł. Podeszli do pościeli, a dziewczyna zerwała się i przywitała z nimi. Powiedzieli, że dziewczyna doskonale wygląda.

12 marca była cisza. Wieczorem dostaję depeszę ze dworu z podpisem: "Asamski, Jezuita, czy są objawy ?" Odpowiedziałem, że są, bo przerwa 24 godzin jest zbyt mała, by mówić o ustąpieniu. Po tej depeszy sądziłem, że przyjedzie któryś z Jezuitów lub wyśle jakiego lekarza. Tymczasem w nocy z poniedziałku na wtorek, tj. z 12-tego na 13-tego marca 1898 r., budzi mię żyd, bębniąc w okno, żeby jechać w dół, że On stoi fiakrem, że jakiś pan przyjechał, ma do mnie bilet z polecenia Jezuitów. Zbieram się, czytam bilet z podpisem Stanisław Chłapowski. Wahałem się co robić. Było jednak polecenie od Jezuitów, siadłem wreszcie i pojechałem, było to moje, w całej sprawie największe głupstwo. W drodze do Chorzępów spotkałem Chłapowskiego i żandarma, już wracających. Siadł ze mną Chłapowski, pojechaliśmy do Jędrzeja. Spostrzegłem niechęć w domu Chorzępów, baba okropnie zła, wyrzuciła prawie za drzwi żandarma i Chłapowskiego. Dziewczyna nie spała, nic się nie pokazało. Chłapowski wrócił do mnie posiedział ze dwie godziny, dał adres do Lwowa i odjechał koło 3-ciej. Nagadałem mu że chłop diabła nie ma zamkniętego, ani zaszytego w worku, żeby go mógł każdemu i o każdej porze pokazywać.

Z dniem 14 marca na nowo wybuchły objawy: gnój, fetor, gadania, odgrażania, rozmowy. W następnych dniach następowały przerwy.
22 marca 1898 r., byli u Chorzępy, prócz mnie ks. Gieraza, Bukowscy, medyk Czajewski, wszyscyśmy czekali z natężeniem, wyglądali diabła, ale nic nie było. Do 30-tego marca pokazywałem się u Chorzępy od czasu do czasu, raz były objawy, drugi raz - zupełna cisza. Według opowiadania rodziców, diabeł zapowiedział, że po 2 latach dziewczyna będzie leżeć na ziemi, że z niej nic nie będzie, że oślepnie, zostanie otumaniona.

We śnie Hanusia zerwała się, porwała kolorowe opłatki wiszące u powały połknęła je chciwie, po czym położyła się na pościeli i zaczęło coś w niej bulgotać. Wszyscy z domu sądzili, że nadchodzi koniec jej życia. Wyglądało, że się struła. Dziewczyna chodzi na czworakach. Czart zakazywał jej dawać jej do doktorów, do szpitali, twierdząc, że to wszystko nie pomoże. Dziewczyna będzie w szpitalu a on będzie siedział i czekał w domu, aż powróci, a dopiero wtedy będzie dokazywał. Zalecał rodzicom pościć, dawać jałmużnę, spowiadać się, dać na mszę.

30 marca w domu Chorzępy, był organista i Buczak - jeden z gospodarzy. Przy nich diabeł zapowiedział, że dziś wychodzi na zawsze i na znak daje to, że dziewczyna 2 razy, raz po raz drgnie, obudzi się i wstanie, co rzeczywiście nastąpiło. Od tego dnia tj. od 30 marca 1898 r. przez trzy miesiące była względna cisza, matka jednak zauważyła, że stan dziewczęcia nie jest normalny, że coś w niej się dzieje, biegała po żerdzi, śmiała się przy pasieniu bydła, jak opowiadają sąsiedzi tańcowała, a jednak bydło dobrze się pasło, w ogóle nie uciekało w szkodę.
Od 15-tego do 30-tego marca dziewczyna nie mówiła, ale udawała, że straciła mowę. Rozmawiała na migi. Mając na sobie stułę prosiła na migi, organistę żeby stułę zdjął, bo ją piekła.
Dnia 6-tego i 7-mego kwietnia 1898 r. był u Hanusi dr. Julian Ochorowicz z Warszawy. Badał dziewczynę, osłuchiwał, słuchał. Wyczuł zwiększoną czułość w stosie pacierzowym i lewej stronie ciała. Dr. Ochorowicz tłumaczył, co to jest mediumismus, co to hipnoza. Na 100 ludzi - 30% hipnotyków, zaś na 1000 - 1% jest medium. Wyjaśniał jeszcze wiele innych rzeczy, alem niewiele z nim mówił, bom miał dużo zajęć w kościele. Gdy byłem w kościele, dr. Ochorowicz badał dziewczynę w moim pokoju i według opowiadania dziecka, gdy dotknął się kciukiem jej czoła, Hanusia zauważyła że ręce i nogi poczęła jej drętwieć, choć była zupełnie przytomna. Ochorowicz powiedział. - Masz reakcję naturalną, jesteś zdrowa, nic ci nie brakuje. Na pammiątkę dał jej srebrnego rubla. Chciał ją zabrać do Lwowa, a ze Lwowa do Warszawy, lecz rodzice nie pozwolili.
strzałka do góry




Odgłosy.

powiększ zdjęcie "Po tym artykule w "Kurierze Lwowskim" - notuje w swoich zapiskach ks. Smoczeński - ludzie z różnych stron nadjeżdżali, ażeby zobaczyć i opętaną i samego diabła. Od momentu gdy niedyskretna służąca Jędrzeja Chorzępy rozpowiedziała po wsi, jakie kłopoty trapią jej gospodarza, do chwili rozejścia się po świecie wiadomości o "opętanej przez czarta w Nienadówce, upłynęło sporo czasu. Początek całego zdarzenia miał miejsce w lecie 1897 roku, zaś pierwszy urzędowy raport na jego temat sporządził dla władzy zwierzchniej kolbuszowski żandarm Beigel, dopiero jesienią tego roku. Sprawozdanie, choć utrzymane w rozsądnym i wyważonym tonie, nie przypadło przełożonym żandarma do gustu. Zaskoczony widać takim obrotem sprawy urzędnik policyjny, dla zaspokojenia urażonej ambicji, przesłał je do redakcji "Kuriera Lwowskiego".
Na łamach tego pisma ukazał się on 5 grudnia 1897 roku, wywołując spore poruszenie i niemałą sensację. Z Rzeszowa kilka fiakrów nadjeżdżało przed dom Chorzępów, a w nich pełno to młodzieży szkolnej, to wojskowych, to różnych urzędników, a mnie i Jędrzeja zasypywano pytaniami i listami."

Z relacji wikarego Smoczeńskiego wiemy również, że po opublikowaniu w grudniu 1897 roku raportu żandarma Beigla "Kurier Lwowski" zesłał pismaka W. Dąbrowskiego, ażeby sprawdził co jest właściwie na temat.

Nie wiedząc, że mam do czynienia z "gazeciarzem" - żali się ks. wikary - opowiedziałem wszystko com widział, a "gazeciarz" to obrobił, upiększył i w 3 artykułach podał do publicznej wiadomości.

Dopiero wówczas ruszyła lawina listów do Nienadówki, pisanych i nadsyłanych z różnych stron kraju i z zagranicy. Oto treść niektórych z nich:

1) Kartka korespondencyjna z 14-12-1897 r.
Do p. Andrzeja Chorzępy w Sokołowie. Wyczytałem w gazetach, że Pan posiadasz córkę, w obecności której rozmaite przedmioty w powietrzu latają. Proszę mi zaraz donieść, czy jest to prawda, a ja bym tam przyjechał, może by się dało i wyleczyć. Z poważaniem F. R. w Tarnowie

2) List z dnia 20-12-1897 r. Uścieryki
Panie Chorzępa, wyczytałem w gazetach, co tam u Pana wyrabia Duch jakiś... Otóż ja jestem ten człowiek, który mam z łaski Pana Boga na to taki sposób, że za jedną noc mogę tego Ducha odprawić i uczynić go nieszkodliwym pod wszelką gwarancją, a jakżeby to uczynić musiałbyś mi pan zapłacić drogę i czas, albo zresztą posłałbym ja panu mój sposób, ale to by to samo kosztowało, a Pan podobno nie chciałbyś wydatków robić. A więc panie Jędrzeju uczynię wedle upodobania gdyż jestem ten, któremu Stwórca Duchów dał oręż na poskromienie duchów niesfornych. Przytem łączę wyrazy szacunku dla całej waszej rodziny i zasyłam wam swoje pozdrowienia. jeżeli chcecie to opiszcie mi wszystko od początku do teraz, co wam za figle czynił , a co teraz czyni, a coś będziemy radzić. Opiszcie mi, lub możecie się spytać o mnie zwierzchności gminnej w Uścierykach w powiecie Kossowskim, poczta Uścieryki, to samo. Wasz przyjaciel Michał J. były nauczyciel ludowy.
3) List z dnia 12-12-1897 r. Kołomya
Szanowny Panie Jędrzeju ! Wyczytałem w gazecie, że w waszym domu od pewnego czasu coś straszy, przesuwa garnkami, różne przedmioty latają w powietrzu, wtenczas tylko, kiedy wasza córka jest obecna. Głupie ludzie powiadają, że wasza córka jest opętaną, wy jesteście dobry człowiek, a wasza córka jest posłuszna, pracowita, a od waszej chaty ludzie unikają. Nic sobie s tego nie róbcie, to nie jest prawda, wasza córka nie jest opętaną, tylko jest takie pozwolenie od Boga, ażeby się takie rzeczy działy za pomocą waszej córki, a to dlatego Pan Bóg dopuszcza znaki ażeby ludzie poznawali moc Boga, że umarli mają z żywymi obcowanie, nie jest to tam w waszej chacie żaden diabeł, ale duch, dusza zmarła z waszej familii. takie zdarzenia pojawiają się dosyć często na różnych miejscach, tutaj nie pomoże żaden ksiądz, ani żandarm, a gdy wy dali na solenną wotywę, to jeszcze gorzej wojował. Nic się nie bójcie Panie Jędrzeju tych strachów, bo wasza córka nic się tego nie boi, nic się jej złego nie stanie. Ona jest zdrowa, tylko od tego czasu bielsza na twarzy, ma duże oczy, wy chodzili do szkoły, wy umiecie czytać i pisać, bądźcie tak łaskawi, opiszcie mi całkiem od początku do teraz wszystko najdokładniej, choćby i dwa arkusze, a może mi Pan Bóg dopomoże , że ja wam dam jaką radę, że to będzie dobrze. Należy Wam wiedzieć, że są ludzie na świecie, którym Pan Bóg dał moc, że umieją rozmawiać z duchami dobremi, ale nie wierzcie panie Andrzeju, ażeby diabeł był w waszej chacie, bo diabeł nie ma mocy do ochrzczonego człowieka, ale dusze zmarłe to mają z ludźmi obcowanie, w to możecie wierzyć bo się nawet tak modlimy - Duchów obcowanie Kasia niech się gorąco modli do Boga i wy się módlcie przed Matkę Boska, nie palcie lampy bo jeszcze gorzej wojuje, gasi światło, ale postawcie tam krzyż na stole, bez obrazów, bez drewnianego Boga Chrystusa, gdzie jest.
Pochwalony nasz P.J.Ch - Jestem pensjonowany Urzędnik od kolei. Piszcie do mnie. jeżeli mój list do was dojdzie. Kornel Białobrzeski z Kołomyi.

4) List z dnia 04-12-1897 r. Zurich Szwajcarya
Szanowny Panie ! Z jednej z gazet widzę, ze wasza córka opętana, dlaczego pozwoliłem sobie przełożyć wam moich przysług, jej od złego Ducha oswobodzić, a ją na chorobie wyleczyć. Jednak muszę pana prosić - mnie wprzód przesłać fr. 10 austriackie moniaty, gdyż muszę u dobrych duchów usprawiedliwić. Tysiące mnie winien swoje ratowanie od tych chorób. Panowa córka jest inaczej stracona. Adresse: L. Ryba Zurich, III Langstrasse 215, Schweiz. Z szacunkiem Luniur Ryba.
5) List - w Krakowie 07-01-1898 r.
N. b. p. J. Chr. Kochany Panie Andrzeju ! Dowiedzieliśmy się z gazet, że u Was przy Waszej córce dzieją się niezwykłe rzeczy, Wielce Nas to zaciekawiło. Chcemy tedy wiedzieć czy to prawda - dlatego prosimy was abyście nam zechcieli odpisać - jak rzeczy stoją. Gdyby się owe wieści, wyczytane w gazetach okazały prawdziwymi, przyjechalibyśmy do was - by sprawdzić. Prosimy Was bardzo abyście kochany Panie Andrzeju odpisali, a uświadomili nas na pewniaka, czy owe niezwykłe rzeczy u Was się dzieją jeszcze, czy też nie. Jeśli tak - to przyjedziemy obaczyć, jeśli nie - oszczędzicie Nam zawodu. Zarazem prosimy Was wielce, abyście nam odpowiedzieli - czy był już u was kto z miasta w tej sprawie, czy nie ? Jeśli zechcecie Nam dokładnie odpowiedzieć, to podajcie swój adres dokładnie, byśmy snąć nie pobłądzili. Do Nas zaś adres taki: Jerzy Gawliński w Krakowie, ul. Koletek 1. W imieniu wielu ciekawych, a zajmujących się tą sprawą: J. Gawliński mp. Julian Dembowski. Marżę do listu załączamy ! Ludwik Kozioł. N. b. p. J. Chr. +
Obszerny list w języku niemieckim datowany 21-12-1897 roku nadszedł aż z Wiednia, zaś z Drezna napisała do Chorzępy (list z 18-12-1897r.) Frau Clara Plohn, z tamtejszego koła spirytystów. Nawiązany wówczas kontakt z ks. wikarym Smoczeńskim okazał się potem nader owocny.

Do księdza wikarego kierowano również korespondencję bezpośrednio, w rodzaju listu datowanego: Żółkiew, dn. 12-12-1897 r.:
Wielebny Księże Dobrodzieju. Proszę o łaskawe zarządzenie u tych nieszczęśliwych Chorzęmpów, ażeby tą modlitwą klęcząc odmówili. Z poważaniem Młodzianowska (w liście załaczona była koronka do Przemienienia Pańskiego).

11 stycznia 1898 roku w Głosie Narodu ukazał się obszerny artykuł pt.: Ciekawa historya o "cudownej dziewczynie, która - zdaniem wikarego - "nowego hałasu w świecie narobił". Autor podpisujący się pseudonimem "Tur" pochodził z Sokołowa, a relację swoją oparł na świadectwie księdza Smoczeńskiego i opowieściach zasłyszanych pośród mieszkańców wioski. Na początku tekstu uczynił wszak zastrzeżenia: jako bliski sąsiad Nienadówki, mogę Wam zakomunikować to, co o tej sprawie opowiadają sobie naoczni świadkowie włościanie i co mniej więcej potwierdza miejscowe duchowieństwo. Oczywiście nie wdaję się w krytykę tej relacji, przypuszczając z góry, że zabobon miesza się w hojnej dozie z faktami prawdziwymi, a których tyle podobnych opisywały już dzieła spirytualistyczne i art. dziennikarskie". Dalej "Tur" obszernie charakteryzuje wioskę, przechodząc następnie do opisu nadzwyczajnych zjawisk nękających małoletnią córkę miejscowego gospodarza. Sporo uwagi poświęca przygodom księdza wikarego, wachmistrza żandarmerii w Kolbuszowej i organisty, podczas ich bytności u Chorzępy w chałupie. Kończy zaś artykuł następująco: "oto jest zapis zdarzeń w tych czasach, od pół roku objawiających się, a kto by nie uwierzył, niechaj pośpieszy przekonać się osobiście do Nienadówki pod Sokołów"
Ks. Paweł Smoczeński, zdekonspirowawszy sokołowskiego Tura, tymi oto słowami skarży się na przewrotność ludzi pióra: "pomimo mej prośby, by pan Panek, emerytowany profesor gimnazjum, przyjaciel mojego proboszcza, nie umieszczał w gazecie, nie przychylił się jednak do mojej prośby, ale wszystko com spisał, nie wiedząc o niczym, zanosił do redakcji Głosu Narodu Zasypano mię znowu listami od osób, które chciały wybrać się do Nienadówki"

1) List - Kraków dn. 16-01-1898 r.
Czcigodny Księże Dobrodzieju. Przepraszam czcigodnego Księdza, że nie znając go osobiście, ani jego nazwiska, zwracam się do niego z zapytaniem, czy historya o cudownej dziewczynie, która wyczytałem w dzienniku "Głos Narodu" jest rzeczywiście prawdą i czy się nadal powtarza. Proszę uprzejmie o łaskawą odpowiedź, gdyż mię ten wypadek bardzo zaciekawił. Z poważaniem, ul: Lubicz Nr.10, Marya Rudziecka
2) List - Kraków dn. 12-01-1898 r.
Wielebny Księże Dobrodzieju ! W numerze 7 GŁ. N. z dn. 11 br. wyczytałem zdarzenie o nieszczęśliwej dziewczynie, bitej przez jakiegoś ducha. W korespondencji napisane, ze starano się w jakikolwiek sposób zapobiec prześladowaniu nieszczęśliwej ofiary, ale wszystkie usiłowania były daremne. Przyszłą mi na myśl, czyby nie dobrze było w czasie, gdy bicie to się odbywa, zapytać owego ducha, czy w ogóle owo coś, dlaczego to czyni i czego żąda. Ośmieliłam się zatem polecić wielebnemu Ks. Dobr. tę próbę pod jego światłą rozwagę, nie została, a może Bóg da, że odniesie pożądany skutek i uwolni biedną dziewczynę i jej domowników od takiego nieszczęścia. Z głębokim poważaniem Katarzyna Bocheńska
3) List - Do szanownej kancelaryi parafialnej w Nienadówce pod Sokołowem w okolicach Kolbuszowej
W "Głosie Nar." z dn. 11-01-1898 roku wyczytałem opis dziwnych zdarzeń w e wsi Nienadówka pod Sokołowem. Jeżeli to nie jest jaką mistyfikacją, lub dziennikarską kaczką i te same zjawiska trwają wciąż , postanowiłem dowiedzieć się prawdy, nie wedle samej ciekawości kobietom przypisywanej, lecz czysto w duchu religijnym. Żyjąc wśród ludzi tak zwanych oświeconych - postępowych - słyszę często, że cuda i nadnaturalne zjawiska - objawienia - istnienie złych duchów - wszystko jest halucynacją lub po prostu zmyśleniem zabobonnego gminu. Wiem, że wiele baśni kursuje po świecie i wszystkim bajeczkom nie wierzę, lecz czytałam różne pisma religijne i żywota Skargi , wierząc w Boga , Aniołów, itd. wierzę, bo sam Chrystus w Ewangelii objawił i w starym Zakonie wierzono, że są złe duchy i po każdej mszy św. cichej odmawiamy modlitwę, by Pan Bóg złe duchy błąkające się po świecie do piekła strącił - przypuszczając - że i dziś gdy świat chce zaprzeczyć mocy złych duchów - Pan Bóg dopuszcza im wojować, aby ludziom otworzyć oczy. Że Bóg był i jest, że ma swe wierne sługi, przez których ludziom dobrym, dobrze czyni, a ma i katów, któremi się posługuje by grzesznych karać, a słabych i chwiejnych w wierze umocnić. Jestem w posiadaniu cudownego medalu św. Benedykta, który ma moc osobliwszą, nad złemi duchami - gdyby kto chciał mi donieść o wiarygodności tego zdarzenia - mogłabym takowy przesłać, by biednemu dziewczęciu zawiesić na szyjce - mieszkam w Krzyżu pod Tarnowem - adres do mnie: Elena Śmieszko

Nadeszło - jak zwykle - sporo listów z zagranicy, w języku niemieckim, a także pisanych po łacinie. Z Pragi czeskiej korespondent zwrócił się z propozycją, zabrania Hanusi do siebie, wykształcenie dziecka i uznania je za swoje. Oto treść tego listu

List - Praga dnia 10-grudnia-1897 roku
Miły Panie ! Pozwalam sobie Pana tym dopisem grzecznie się spytać, czy w gazetach o córce Pana, rzeczy podane są prawdziwe. Jeżeli się u córki Pana pokazują objawienia jak to piszą gazety, chciałbym z ochotą pannę zachować od nieprzyjemności, które dla Niej powstać mogą od dużo ludzi, a wziąłbym ją do siebie do domu, a starałbym się o to aby w szkołach dalszego wykształcenia się jej dostało. Jestem katolikiem, żonatym, ojcem, urzędnikiem wielkiego instytutu. Jestem przeświadczony, że córka Pana będzie będzie u mnie wyleczona. Wszystkie pieniężne wydatki też za podróż, ja bym płacił, a zobowiązałbym się córkę Pana na żaden sposób nie użytkować jako służącą, naprzeciw - widziałbym w niej tylko członka swojej rodziny: Kremencowa ulica Cisła 7, Praga. Na odpowiedź czekam od Pana a kłaniam się z szacunkiem Emanuel Muller


17 stycznia 1898 roku zjechali do Nienadówki niezwykli goście z Krakowa: redaktor tygodnika "Życie" Ludwik Szczepański i dr. Artur Górski, późniejszy ideolog Młodej Polski.
Przybyli tu odwiedzając ks. wikarego, rodzinę Chorzępów, udali się do Sokołowa, "by - zdaniem ks. Pawła - sprawdzić fakta pisane w gazetach o Annie Chorzępiance. Owocem ich podróży i pobytu w naszych stronach jest obszerny reportaż Ludwika Szczepańskiego pod tytułem "Wyprawa do Nienadówki", zamieszczony w numerach IV i V "Życia", ze stycznia 1898 roku. Oto jego treść:
strzałka do góry




Wyprawa do Nienadówki

Naczytaliśmy się ostatnimi czasy niemało o "cudownej" dziewczynie, Annie Chorzempiance z Nienadówki, rzekomo opętanej przez diabła. Chłopi, żandarmi, księża - wszyscy stwierdzili niejednokrotnie u tej dziewczyny objawy dziwne i zgoła niewytłumaczalne. Otóż wnosząc z tych relacyi, udzielanych przez ludzi, którzy o kwestyach medyumizmu i o odnośnej literaturze nie mają żadnego pojęcia, doszedłem do przekonania, iż Anna Chorzempianka posiada prawdopodobnie w wysokim stopniu zdolności "medyumiczne" napotykane tak rzadko, a tak godne stwierdzenia i zbadania.

Wespół z dr. Arturem Górskim postanowiliśmy się przekonać naocznie o tej dyabelskiej sprawie. W nocy z poniedziałku na wtorek przybyliśmy do Rzeszowa, gdzie dowiedzieliśmy się, że od Nienadówki dzieli nas trzy mile drogi.

Doskonale ! Po porannej konferencji z gospodarzami hotelu "Victoria", który wyłuszczył nam swoje zapatrywania na kwestię dyabelstwa w tym sensie, że "panowie potrzebują wiedzieć, że der Teufel lubi siedzieć in der Wuste, ale skążeby się wzion w Nienadówce" - bierzemy powóz. Dwie tęgie szkapy raźno kłusują bitym gościńcem.

Okolica równa jak stół, wyiskrzona od mrozu. Nigdzie kęsa lasu nie ujrzysz, tylko kępki drzew tu i ówdzie ciemnieją na widnokręgu. Chałupy dosyć porządne, lud o energicznym wyrazie twarzy w magierkach na głowie, odziany w szare lub bronzowe sukmany. Szkoły murowane. Znać pewien dobrobyt i wyższy poziom kultury. Rzeszów to przecież kolebka "konfederacji rzeszowskiej", arena zapasów między ludowcami a ks. Stojałowskim kandydującym właśnie w okręgu sąsiednim Łańcut - Nisko , a popieranym obecnie przez neokonserwatystów. Dowiedzieliśmy się później, że także ks. Stojałowskiego zawezwano do Anny Chorzempianki, by uspokoił jej rodziców, zmówił nad dziewczyną pacierze i dał jej do noszenia na ręce poświęcony łańcuszek żelazny.

Dojeżdżamy wreszcie do Nienadówki - Z dala widnieje piękny, duży, nowy kościół z ciosanego piaskowca w stylu gotyckim. jeden z nielicznych kościołów po wsiach mający architekturę, stanął niedawno za staraniem sędziwego proboszcza księdza
, który w tym roku został szambelanem papieskim.
Nienadówka jest typową polską wsią. Rozsiadła się na równinie, rozciąga się na pół mili, a liczy coś około 800 domostw. Zajechaliśmy do karczmy, naturalnie żydowskiej.


Rozmowa w karczmie

Za stołem siedzi wcale inteligentnie wyglądający wójt i pisarz, czyli "sekretarz" jak go pan wójt Śliż nazywał. Pragnąłem na obiad sporządzić jajecznicę: karczmarka nie chciała dać rondelka, bo się strefni. Od miejscowego nauczyciela jednak pożyczyliśmy naczynia i niebawem obiad stanął na stole. Pan wójt i pan sekretarz wódki nie pijają częstujemy ich tedy piwem zabranym przez nas z Rzeszowa i rozpoczynamy dyskurs oczywiście o Chorzempiance.
Pan wójt mówi gwarą, pan pisarz stara się o styl wykwintniejszy. Opowiadają, że ciekawego narodu mnogo zaglądało już do chałupy Chorzępów, że sami również widzieli to i owo, czego wytłumaczyć nie mogą: może to "lastryka (elektryka), albo co inszego. Pan Wójt widział na własne oczy, jak drzwiczki pieca same wyskoczyły na izbę... Co myśleć o tem nie wiadome. I księża byli, ale to też nie pomogło.
A ksiądz wikary, dobry on ? - To bardzo godny ksiądz. On to panom wszystko dokumentnie powie.


Na wikarówce

Podążamy tedy na wikarówkę. Domeczek mały nad gościńcem, dwie izdebki obielone wapnem, niezbędne jeno sprzęty, skromno i ubogo.

Ksiądz wikary Paweł Smoczeński, przyjmuje nas gościnnie. wydaje się wielkim oryginałem, a żywot pędzi - zda się - ascetyczny. Niskiego wzrostu o twarzy krągłej, mówi powoli, cicho z namysłem, a stara się o każdej sprawie wydać sąd własny. Polityką się nie zajmuje, ale jest przeciwnikiem ks . Stojałowskiego, który go zaczepiał pono w "Pszczółce". Czytuje jedynie "Ruch katolicki" wypożyczany od proboszcza. O medjumiźmie, o hipnozie ksiądz wikary nic nie wie: zna jeno z nazwy. U Chorzępianki był z 15 razy i widział różne objawy, których sobie wytłumaczyć nie może. jednego wieczora niesamowite zjawiska: pukania, drapania w ścianę, rzucania przedmiotów - wystąpiły z taką siłą że zmieszany ksiądz na próżno używając egzorcyzmów zaprzestał odwiedzin. Udał się do biskupa, prosząc o delegowanie komisji, celem zbadania sprawy. Biskup jednak wysłał ks. dziekana, któy poświęcił dom - na próżno ! Strachy nie ustąpiły Byli i lekarze, niejaki dr. z Sokołowa i dr. Bukowski. Pierwszy doniósł do namiestnictwa, ze wszystko jest oszustwem, drugi raz tylko oglądnął dziewczynę
- A cóż żandarmi ?
- wachmistrz Beigel (ten który napisał inteligentny raport stwierdzający zjawiska a ogłoszony potem w "Kurierze Lwowskim" ) został za karę za owo doniesienie już przeniesiony z okolicy !
- A cóż inni żandarmi ?
- I oni wszyscy widzieli dziwy, ale teraz cicho siedzą. Był starosta z Kolbuszowej, zajrzał pod stół, pod ławę: gdzie ten dyabeł ?
- A dziewczyna ?
-Dziewczynę wskutek nakazu starostwa strzegą teraz dzień i noc nowi żandarmi, którzy mają podobno pilnować jej przez dwa tygodnie. Niesamowite objawy teraz od czterech dni ustały, ale i poprzednio zachodziły podobne, czasem dłuższe jeszcze przerwy.
- A czy ksiądz obserwował dziewczynę w czasie objawów ?
- A tak ! Przed objawami poczyna dostawać kurczów, rzuca się na ławie, wargi sinieją, także czkawka występuje u niej niekiedy.

- Aha ! Myślę sobie. Znane to objawy u medjów przed zapadnięciem w trans. U Eusapii, według Ochorowicza, bardzo podobne występowały zjawiska. Więc w drogę do Chorzęmpów ! Wsiadamy do powozu. Do chałupy Chorzęmpy trzeba jeszcze jechać ze trzy kilometry wiejską drogą po grudzie.


W chałupie djabelskej

Zajeżdżamy wreszcie przed chałupę niewielką, słomą krytą, z małemi okienkami. - Niech będzie pochwalony !

Wchodzimy do izby. Izba słynna djabelskimi psotami, to taka zwykła izba w chałupie chłopa galicyjskiego. Maleńkie okienko, wielki piec w kącie, ławy dookoła ścian, niezbędne jeno sprzęty gospodarskie, podłoga z ubitej czarnej ziemi.

Znajdujemy w izbie całą rodzinę. Matka stara i przygarbiona z okularami na oczach, szyje koszule ze zgrzebnego, domowej roboty płótna. Ojciec z głową małą, zwiędłą, wygląda na grzyba obrosłego włosem, wraz z kucharką zajmuje się łuskaniem grochu. Na ławie siedzą jeszcze: młoda przystojna ale wątła córka Jewcia, od niedawna zamężna i owa cudowna dziewczyna Hanusia Chorzempianka

Blade to anemiczne stworzenie, siedzi koło matki ze skulonemi nogami. - Wygląda jakby miała lat 10, a ma prawie 14 lat. Wydaje się w obejściu wcale inteligentną, rozwiniętą umysłowo ponad poziom swego otoczenia, a zarazem wielce delikatną, nerwową, cichą i zalęknioną. Sprawia na ogół wrażenie bardzo sympatyczne.

Przybycie nasze nie rzuciło wcale popłochu między zebranych . Snać chałupa Chorzęmpów nie pierwszy raz widzi takich nieproszonych gości. Witają nas przyjaźnie, nie przerywając roboty. Zaczem rozpoczynamy gawędę. Słyszymy znowu opowieści o tem co się działo. I dziewczyna na zapytania odpowiada ale tylko półsłówkami, jak ją , "coś" biło, jak coś drapało w ścianę itp. Częstujemy ją czekoladą: cóż kiedy jej to nie widzi i nie smakuje.

Próbuję tedy zbadać za pomocą hipnoskopu Ochorowicza, na jakim stopniu dziewczyna podatna jest na hipnozę. Okazuje się słabo wrażliwą. Próbuję ją zahipnotyzować - ale po minucie wydziera mi ręce, bo się boi moich praktyk i senności jaka ją ogarnia. Gadamy tedy dalej z rodzicami, dziwne objawy u dziewczyny ustały od dni kilku: wszyscy cieszą się, że spokój nastał w chałupie. Da bóg, że to złe już nie wróci !

- A gdzie żandarm ?

Ady siedzioł bez dwa dni i pilnował Hanusi. Posed do Sokołowa, i co ino go nie widać

Dowiadujemy się że biedny strażnik przez dwa dni nie spuszczał oka z dziewczyny i nawet na dwór ledwo jej wyjść dawał. Że jednak teraz jakoś ustały te psoty diabelskie, jakie widzieli poprzedni żandarmi, więc pan żandarm trochę pofolgował. Podobno jeszcze przez dwa tygodnie mają żandarmi wysiadywać w chałupie na utrapienie dziewczyny, która już ledwie zipie....

Winszujemy po cichu panu staroście z Kolbuszowej inteligencji i energii, z którą koniecznie pragnie nienadowskiego djabła przy pomocy żandarmów za ogon ucapić i o paszport zapytać.

Tymczasem na wieść o naszym przybyciu poczynają w chałupie zbierać się sąsiedzi. Zasiadają ławy i godnie gwarzą. Chłopy wcale inteligentne. O jakichś zabobonach, lub niechęci ku Chorzęmpom, o prześladowaniu opętanej dziewczyny nie ma wcale mowy. Relacje dzienników były zupełnie mylne. Jedni myślą, że to jakaś choroba, drudzy, że to lestryka (tak sobie tłumaczył wachmistrz Beigel sztuki w chałupie), bo skądżeby się djabeł przyczepiał do niewinnej dziewczyny ? Swoją droga Chorzęmpowie i na mszę dali i krowę zabili i sprzedali na kościół i w klasztorze się modlili, coby ino Pan Bóg nad niemi się ulitował.

W ciągu tego wieczora stwierdziliśmy, że w tej chłopskiej rodzinie serdeczny panuje stosunek oraz delikatność uczuć, które aż nas zadziwiły. Z licznych spostrzeżeń nabieramy też pewności, że o oszustwie świadomem ze strony rodziny mowy być nie może. Wszystko co słyszymy, zdaje się stwierdzać u dziewczyny zdolności medjumiczne. W tych jednakowoż warunkach, w jakich się znajdujemy, o jakimkolwiek badaniu ścisłem, mowy być nie może. Pragniemy zatem dziewczynę zabrać do Krakowa i umieścić ją tam u jednej rodzinie znajomej. Posyłamy powóz po księdza wikarego. Niebawem ksiądz nadjeżdża i z jego pomocą udaje się nam wreszcie skłonić Hanusię do tak dalekiego wojażu. I stara Chorzępowa ma z nią razem jechać, żeby się przekonała, że Hanusi dobrze będzie i że u tych państwa będzie miała inne dziewczynki do towarzystwa i zabawy i że profesor Cybulski który także pragnie Hanusię poznać, jest bardzo dobry pan. Po licznych ceregielach i łzach rozczulenia Hanusia poczyna wreszcie robić toaletę na drogę, bo chcemy aby z nami odjechała zaraz wieczorem. Tymczasem narodu zgromadziło się sporo, chałupa pełna ludzi: zazdroszczą Hanusi wyjazdu, ale ona się ociąga, pełna żalu i bojaźni.... w końcu po nowym wylewie łez żałosnych wsiadamy do powozu, aby wrócić na wikarówkę.

Już noc zapadła, ciemna, że oko wykol. Z zagrody Chorzępów trzeba przejechać polem jakieś 30-40 metrów, żeby dostać się na drogę. Jedziemy ostrożnie pomalutku. Nagle trzask ! Krzyk... Powóz stacza się w jakąś jamę, pochyla niebezpiecznie, konie szarpią się w uprzęży woźnica spadł z konia, klnie - a my wyskakujemy czem prędzej. Rany boskie ! Zapalić zapałkę. Koło, resory, przód cały powozu połamany ! Jeden koń przewrócił się i skaleczył w nogę. Stoczyliśmy się z pochyłości w jamę przymarzłą lodem - i djabli powóz wzięli ! I oto w Nienadówce utworzyła się już legenda że djabeł nie dał wywieść dziewczyny opętanej.

Naprzód jednak ratujcie Hanusię ! Ta bowiem z przerażeniem trzęsie się cała. Tymczasem wybiegają z chałupy i zaciągają połamany wóz przed karczmę. My zaś piechotą podążamy na wikarówkę. Hanusia z nami. Po kolacji odsyłamy dziewczynę (dziewczyna sama w nocy, albo przez ciemną izbę nie pójdzie) do pobliskiego sąsiada. Za chwilę jednak sytuacja, która zrazu wydawała się komiczną, poczęła nas złościć. O dzielny starosto kolbuszowski ! Niechaj sława twoich mądrych zarządzeń przejdzie do kronik i na karty historyi !

Piliśmy spokojnie herbatę, nagle z chrzęstem broni i hałasem wchodzi anioł stróż Hanusi, z ziajany żandarm z Sokołowa. Ma on rozkaz strzec dziewczyny, befel ist befel Bogu, by co prawda dziękował gdyby go zwolniono od tej służby, ale befel ist befel
Co tu robić ? Śmiejemy się chórem wszyscy czterej i pijemy herbatę. Poczem żandarm zabiera list do pana wachmistrza. Z odpowiedzią ma być u nas jeszcze w ciągu nocy. Kładziemy się spać: jak tam możemy, bo ksiądz wikary chudopachołek nie ma poduszek. Ale śpimy jak zabici.

Nad ranem wchodzi żandarm, z odpowiedzią od wachmistrza: Der Herren aus Krakau mogen sich an den Bezirkshauptmann, der den Befehl ertheilt hat, wenden. On zaś musi dziewczynę zabrać z powrotem do chałupy.
Cóż to do kroćset djabłów ? Cóż to za szykany ? Gdy rodzice zezwalają na wyjazd kto ma prawo krępować Hanusię w wolności. No, ale befel ist befel. Wynajmujemy wóz, jedziemy do Sokołowa. Wysyłamy dwa telegramy: jeden do starosty w Kolbuszowej, drugi do Namiestnictwa. Donosimy, że dziewczyna ma być w Krakowie poddana obserwacji, a rodzice jej zgadzają się na wyjazd, że zatem prosimy, żeby żandarmeria nie robiła nam trudności. Poczem, ku zdumieniu mieszczan miasta Sokołowa spacerujemy po rynku.

Wypada ku nam jakiś jegomość z "cwikerem" na nosie - Psiepraszam czi panowie są z Krakowa von der Zeitung ? Zdumieni spoglądamy po sobie. - Bo ja jestem dr. Dornfest. Ja był u tyj dziwczyna to una jest sine Schwindlerin. Ja z panami potrzebuje pogadać. Może panowie pójdą do kasyna ?
Zdumieni patrzymy na tego doktora, władającego polszczyzną godną Jojny Firułkesa i "Matki Szwarcenkopf". W jednej chwili stajemy się w Sokołowie na rynku antysemitami, ale do kasyna idziemy.

P. dr. Izydor Dornfest, b. sek. szpitala Rudolfa w Wiedniu, tłumaczy nam, że on od niedawna tu przyjechał, to on po polsku nie umie. Aber die Herresprechen ja deutsch ! Po niemiecku opowiada nam dr. Donferst, jako był trzy razy u Chorzępów, zbadał, że dziewczyna sama rzucałą rzepą, tj. właściwie nie zbadał, ale miał podejrzenia. Wszystko zaś jest ein purer Bauemschwindel - A czy doktor czytał cokolwiek z zakresu tzw: medyumizmu ? - Nein. Gar nichts Nawet o hipnozie p. dr. Dornfest nic nie wie. Pożegnaliśmy się tedy grzecznie i znowu spacerujemy po rynku.

Poszedłem jeszcze do dra. Bukowskiego był raz świadkiem ciekawych zjawisk, ale zgoła nic stanowczego powiedzieć nie może. Choroba przeszkodziła mu częściej zaglądać do dziewczyny.

Za kilka godzin nadeszła taka klasyczna odpowiedź od pana starosty kolbuszowskiego: "Nie znając przyczyn wkraczania żandarmerii, nie mogę wydać żadnego nakazu"

Starosta kolbuszowski takim widocznie był strachem przejęty, żeby nienadowskiego djabła nie złapano przypadkiem w Krakowie i żeby sprawa djabelska nie dostała się na szpalty dzienników, że wolał:
1) zablagować, że nie zna"przyczyn wkraczania żandarmerii", gdy sam wydał ten rozkaz.
2) wolał konstytucję pogwałcić za pomocą żandarmów. I to wszystko gwoli djabła w Nienadówce.

Odwiedziliśmy raz jeszcze wystraszoną Hanusię, poczem wzywani zawodową pracą, podążyliśmy chłopskim wozem do Rzeszowa. A rezultat wyprawy do Nienadówki ? Hanusia Chorzępianka zdaje się posiadać własności medyumiczne. Świadczą o tem przynajmniej różne oznaki, stwierdzone i u innych słynnych medjów. Wiele z owych cudownych objawów przypisać należy tym jej właściwościom, do dziś dnia zresztą, zupełnie nie wytłumaczonym a nie uznawanym przez liczny zastęp badaczy (którzy jednak negują, wszystko a priori nie zetknąwszy sie nigdy z "medjami").

Być może że część "cudów" Chorzępianki przypisać należy istotnie oszustwu, bądź nieświadomemu działaniu, pomaganiu sobie ze strony zwykłego medjum. Jest to bardzo zwykły objaw u medjów które często można przyłapać na oszukańczych ruchach.
W każdym razie dziewczyna zasługuje na zbadanie, tem bardziej, że kwestia medjumizmu jest kwestią sporną - do dziś dnia.

W kilka dni po powrocie do Krakowa otrzymałem list od ks. wikarego z Nienadówki, tej treści, że objawy u Hanusi wróciły, a on dokłada starń, aby przecież dziewczynę przywieść do Krakowa, celem lekarskiej obserwacji, dziewczyna jednak jest ciągle pod bagnetem żandarma. Starosta kolbuszowski był wytrwały i konsekwentny.
strzałka do góry




Wydarzenia u Chorzępów w Nienadówce stały się również inspiracją żartobliwej "Ballady o nienadowskim diable":, która w tym samym roku wyszła spod pióra Ludwika Szczepańskiego (zamieszczona w "Życiu", a po latach powtórzona pod zmienionym tytułem "Czart w Nienadówce" w "Kuryerze Metapsychicznym - Dziwy Życia", dodatku do "Ilustrowanego Kuryera Codziennego" Nr. 52 i 59 z 21 lutego 1933 roku)
Ballady o nienadowskim diable


Chorzępą zwie się kmiotek cny,
Córkę wołają Anna-
Dziewczyna z diabłem romans ma,
Stąd wrzawa nieustanna
Przychodzi do niej czart co noc,
Gdy już w chałupie czarno,
(Dziewczyna nie ma 14 lat:
To pachnie ustawą karną !)
Rozhulał się aż miło,
I manier nabrał, o jakich
Się nikomu z nas nie śniło:
Przeważnie rzepę, rzuca rad,
A gdy ma dosyć rzepy,
O rany boskie ! bije tak,
Jakoby tłukły cepy.
A lubi także składać w kąt
Coś, co nie pachnie bardzo....
Wiadomo przecież z starych ksiąg:
Perfumą diabli gardzą.
Od Atkinsona lub Roger Gallet
Perfumy czart nie bierze:
W Chałupie u Chorzępów czart
Był świnią, mówiąc szczerze.
W chałupie u Chorzępów czart
Wciąż płatał takie czary,
Że groza ogarnęła lud
I przyszedł ksiądz wikary
Przed Anną śmiało stanął on,
A zanim kupą, chłopi:
Zaczęli wszyscy diabła kląć,
A ksiądz kropidłem kropi.
Pokropił raz, pokropił znów,
Pokropił po raz trzeci...
Kropiłby dalej, aż mu wtem
Na głowę rzepa leci !
Stropił się, tedy, podał tył
I ruszył do biskupa.
W chałupie figle płata czart,
Aż trzęsie się chałupa!
Z procesją dziekan idzie sam
I staje przy chałupie,
"Piekielny Harap" czytać jął
I kropił wszystko w kupie !
Lecz próżne trudy ! Zaklęć moc
Osłabła dziś niestety
Nawet z żandarmów diabeł kpi !
Cóż mu autorytety !
Oj był to jakiś możny czart,
Nie taki diablik prosty
Dziekana rzepą darzyć śmiał
I nie bał się starosty !
Dygnitarz z piekła był to snadź,
Bo pojąć nam nie sposób,
By zwykły diabeł zakpić mógł
Z aż tylu godnych osób....



Artykułem, który mocno zbulwersował ks. wikarego Smoczeńskiego był napastliwy w formie tekst na łamach "Nowej reformy" Nr. 18 z 23 stycznia 1898 r., pt.: Opętana z Nienadówki", treści następującej:

Do szpitala w Krakowie ma być dostawiona dla obserwacji lekarskiej młoda dziewczyna, nie licząca jeszcze 14 lat, Anna Chorzęmpianka z Nienadówki pod Kolbuszową, w Rzeszowskim. Alarmujące brednie o dziewczynie tej rozeszły się w całej okolicy, a nawet znalazły wyraz w prasie łaknącej sensacyjnych nowinek dla zaspokojenia niezdrowej ciekawości czytelników, żądnych zdarzeń rzekomo nadzwyczajnych. Opowiadano i jakoby stwierdzono, iż na dziewczynę tą zawsze tylko w nocy, nigdy w jasny dzień, coś rzuca rzepami, nadto oblewa jej otoczenie jakąś mokra cieczą. Badał sprawę żandarm i dostał po ciemku w głowę, toż samo miało się zdarzyć i księdzu, który egzorcyzmował opętaną, jego zdaniem, dziewczynę. Wszystkie te objawy trafiały się tylko w chałupie Chorzępy, jej dziadka, po ciemku, a ustawały całkiem, gdy dziewczyna z chaty tej zabrano. Z poważnego źródła o całem temu wydarzeniu komunikują nam co następuje:
Dziewczyna nie ma jeszcze 14 lat, jest szczupła, niedokrewna, umysłowo trochę nad wiek rozwinięta. Na jednym oku ma na źrenicy jakąś plamkę. Jest ona prawdopodobnie histeryczką, może mediumistycznym okazem z którego ktoś trzeci (w tym wypadku zięć starego Chorzępy) korzysta, aby starego z chałupy wykurzyć23. Do rozgłosu w całej sprawie przyczynia się wielce ks. wikary Paweł Smoczeński, który dziewczynę kropił wodą święconą, modlił się co dzień w onej chałupie i co dzień brał rzepą po głowie.
W jednym przypadku przyłapał wójt niedorostka, który owego księdza rzepą uderzył, myśląc, że co dyabłu wolno to i jemu przystoi24. Dostał za to od wójta cielesne upomnienie, które wszakże księdza nie przekonało, że dziewczyna nie jest opętaną. Dyabeł, który tylko w ciemności dokazuje, który tylko chłopskie dowcipy (rzucać rzepą i kał przynosić) umie, nie zasługuje chyba na miano dyabła.

A najważniejsze chyba jest, że lekarz tutejszy dr. Dornfest przyłapał dziewczynę na oszustwie. Siedząc wraz z nią po ciemku, gdy został uderzony rzepą, wysunął ukrytą latarkę i spostrzegł, że Chorzępianka ma podniesioną rękę25.
Po wtóre, przy sposobności oblania żandarma jakąś letnią cieczą, przekonał się, że pod dziewczyną jest mokro, że miała ona jedną rękę mokrą i zbadał na pewno, co to była za ciecz. Dziewczyna wtenczas mówiła, że i na nią to jest na jej głowę, też gorącą wodę ktoś wylał, ale głowa jej była całkiem sucha26. Był potem lekarz ten jeszcze dwie noce u Chorzępy, ale dyabeł w jego obecności nawet po ciemku nie chciał się popisywać swojemi figlami.
Gdyby zdrowy rozsądek, a nie chęć zaspokojenia niskich instynktów tłumu powodował redakcjami niektórych dzienników, nie nadawałaby takim zdarzeniom cech jakiejś nadprzyrodzoności, nie opisywałyby bredni, lecz tylko prawdę we właściwym oświetleniu. Z pospolitego oszustwa uczyniono ciemnotą jednych, złą wolą drugich, rzecz nadzwyczajną, a niezawodnie badania lekarzy potwierdzają, że rzekoma opętana jest namówioną do figlów, które spełniała.


"Po tym artykule, a raczej paszkwilu, nastąpiła przerwa w listach do mnie pisanych - wyznaje ks. Smoczeński. Świat cywilny i duchowny był przekonany, że ks. wikary P. S., głupi, żandarmy ograniczone niedołęgi, a Chorzępy wszystkie oszusty. Co ks. P. S. opowiadał i co Beigel, wachmistrz, opisał i co chłopi opowiadali, to było kłamstwo, co dr. Dornfest zmyślił, to zasługiwało na wiarę.

Mimo doznawanych niepowodzeń i licznych upokorzeń, dzielny wikary nienadowski nie ustawał w wysiłkach przekonywania wszystkich zainteresowanych tą niezwykłą sprawą, że w przypadku Hanusi Chorzępianki w gre wchodzi sprawcza siła złego ducha i jego niecne knowania przeciw dziecku, domownikom i niektórym gościom, a nie oszustwo czy szarlataneria. W pozostawionych zapiskach czytamy więc:

od stycznia do kwietnia (1898 r. - przyp. E W.) gazeciarze milczeli o aferze w N. Z końcem lutego był u mnie ks. Zosel T.J., który moje notatki dał na hektograf i rozdał w znacznej liczbie swoim przyjaciołom.
Po hektografie nastąpił druk krytyki moich zapisków w "Przeglądzie Powszechnym", w zeszycie kwietniowym, pod tytułem: "Korespondencja Redakcyi".

Otrzymaliśmy w tych dniach bezimienną koresp. "O szczegółach dziwnych zjawisk w Nienadówce" litografowaną i dość obszerną, bo 12 stron arkuszowych zawierającą. Są tam szczegółowo przedstawione objawy wyglądające na opętanie wiejskiej dziewczyny i rozwinięty jest jest wniosek autora, że opętanie jest niewątpliwe. My rzecz przeczytawszy z uwagą, wniosku tego podzielić nie możemy. Zdarzają się, wprawdzie przenoszenia i przerzucania przedmiotów, ale przerzucania takie nie przewyższają w ogóle sztuki kuglarskiej i przytem warunki obserwacji przez świadków są korzystniejsze. Zdarzają się też powtarzania słów w obcych języków, które autor listu nazywa mówieniem obcymi językami . Gdyby używanie nieznanych języków zupełnie samowładnie zostało należycie sprawdzone, to by coś znaczyło, ale w danym opisie znajdujemy tylko urywane słowa, bądź łacińskie, bądź niemieckie, które łatwo się o uszy dziewczyny obić mogły, słowa te nie zawsze są gramatycznie poprawne i w luźnym tylko związku z poprzednimi pytaniami. Słowem: żadnegośmy nie wyczytali objawu, który by dowodził interwencji złego ducha. Nie jeden zaś objaw w przeciwnym sensie przemawia. Między innemi: fakt ten, że ciemność jest warunkiem tych objawów27, co się w hypotezie złego ducha wytłumaczyć nie da i oczem nigdy w opętaniach nie słyszano. Dalej fakt, że cała umysłowa sfera tych rzekomych przemówień złego ducha, nie przewyższa sfery umysłowej wieśniaka, nie tylko same wiadomości tego ducha, nie przewyższa wiadomości wiejskich, ale nawet żarty jego, są żartami chłopskimi. Jaki udział w tych rzeczach przypisać należy kuglarstwu ,a jaki może histerycznemu stanowi dziewczyny, to trudno osądzić, tem trudniej, że historya splata się nie raz bardzo ściśle z oszukaństwem.
W końcu nie pochwalamy gorliwości autora z jaką każde wątpienie o interwencji szatańskiej w tym wypadku przypisuje sceptycyzmowi i niedowiarstwu. Pewnie że niedowiarstwo szkodzi sprawie bożej, ale szkodzi jej też zbytnia łatwowierność."
"Redakcya "Przeglądu Powszechnego"


Tak więc i tym razem ks. Smoczeński nie dostąpił uznania, którego zapewne usilnie oczekiwał, drukując swoje zapiski. okazuje się, że to jeszcze wcale nie koniec jego utrapień i przykrości.
strzałka do góry




Komisja Konsystorska

To czego ks. Paweł Smoczeński domagał się od kilku miesięcy,: wyświetlenia przypadku Hanusi Chorzępianki przez stosowną Komisję powołaną zarządzeniem Ordynariatu biskupiego, nastąpiło w momencie najmniej chyba przezeń spodziewanym. Z pozostawionych notatek dowiadujemy się:
Dnia 20 i 30 - 06 - 1898, była Komisya. Ks. Gryziecki proboszcz z Rzeszowa, jako prezes, ks. Stafiej ze Staromieścia i ks. Łokietek z Medyni, przesłuchali rodzinę, wójta, mnie i nauczyciela i mnóstwo różnych świadków28, którzy prawie jak pod przysięga zeznawali, co widzieli i słyszeli i dn: 30 - 06 w nocy od 10-12 przesłuchiwano mnie i to com opowiadał było w ich oczach fantazją, zmyśleniem, halucynacją, a cała sprawa oszustwem29, to co drudzy opowiadali głupstwem nieprawdopodobnym.

Po Komisyi objawy wróciły, przeniosło szkła z lampy z domu Chorzępy Jędrzeja i jego zięcia - ginęły kwiatki, narzucało gnoju, zaczęło rozwiązywać powrozy, albo tak skręcać, że ledwie z trudnością zdołano rozwikłać, do strawy rzucało im naftę, a cielę smarowało gnojem. Od 15-31 lipca objawy wróciły z całą siłą, tak, że rodzina zdecydowała się oddać dziewczynę do szpitala.

Dziewczynę odwieziono do szpitala w Rzeszowie dn. 31 lipca, gdzie zabawiła do dnia 26 sierpnia br. Żadnych zjawisk nie było, stąd zrobiono z całej sprawy oszustwo - pytano się dziewczyny i matki o zajściach, ale wszystko potępiano jako nie możliwe30.

26-08 dziewczyna wróciła do domu w stanie niezmienionym i przez całą noc chorowała, ale objawów jeszcze nie było, nie pokazały się.

Dnia 28-06 otrzymałem list od ks. Gryzieckiego, który to w całości przytoczę:
Ś. J. Chr. Kochany księże Pawle ! Hanusię dzisiaj odesłałem do Nienadówki. Pokazało się, ze to nie była ani hipnoza, ani somnambulizm, ani opętanie, ale proste ohydne oszustwo, w którym udział brali oprócz Hanusi, jej rodzice, sługa i szwagier31 . Hanusia przyznała się do wszystkiego, wzdychała ciężko, z powodu ciężkich świętokradztw, jakiemi, tak często się źle spowiadając obciążyła swoje sumienie32. Teraz już odprawiła spowiedź i pojednała się z Bogiem, jedyną, jej troską jest, a by też Matusia chciała się nawrócić i nie poszła do piekła. Oto taki koniec tej sprawy, której kochany ksiądz Paweł tak wiele poświęcił drogiego swego czasu i która tyle Go nabawiła kłopotów - będzie to dobrą nauczką, przynajmniej, że nie można być łatwowiernym i że wielkiej potrzeba ostrożności, bo wielką, bywa prawdziwie czasem szatańska złość i przewrotność ludzka33. Co do tego jak teraz postąpić, pisałem do Jwnego biskupa Księdza Biskupa, prosząc o informację. Całuję kochanego księdza Pawła serdecznie Rzeszów, dn. 26-06-1898 r. Sługa i brat, ks. Stanisław Gryziecki.

Z listem, po którego odczytaniu pomyślałem sobie: jakież to nędzne indywiduum, ten prezes, poszedłem do Chorzępy, którym odczytałem list w całej rozciągłości. Matka powiada: w Rzeszowie nic mi nie uwierzyli, gdym opowiadała o nowych zajściach, ks. kanonik mi powiedział: to fałsz i, zgnijesz w kryminale jak pies ! Coście na to powiedzieli ? Powiedziałam, że w kryminale psów nie trzymają, ale ludzi, a jak mi przyjdzie umrzeć w kryminale, to wszystko jedno - zawsze umrzeć muszę. Hanusia bliska omdlenia opowiadała, że wszystko, co mówiła, przekręcali w szpitalu. ?

W szpitalu zakonnice przykazały Chorzępów, żeby nikomu nie opowiadała co jest, że źle zrobiła, że swoją, tak ładną córeczką osławiła po świecie. Chorzępka powiedziała, że temu winien ksiądz i organista.
Sprawa zatem jeszcze nie weszła na właściwe tory. Do dnia 25-09 br. była cisza, czy były jakie objawy, nie wiadomo, domownicy tają.
Dnia 25-09 nadeszło pismo z Konsystorza obrządku łacińskiego do mego ks. proboszcza, które to w całości przytaczam bez żadnego komentarza.

Do Przewielebnego Księdza Antoniego Momidłowskiego Proboszcza w Nienadówce. Zbadanie Anny, dziewczyny z Nienadówki, rzekomo przez złego ducha opętanej, poleciliśmy Przewielebnemu ks. Stanisławowi Gryzieckiemu, proboszczowi rzeszowskiemu, jako naszemu delegatowi, który tą dziewczynę umieścił w szpitalu rzeszowskim. Pismem z dn.: 28-08-1898 r. doniósł Nam , tenże Delegat co następuje:

Hanusia z Nienadówki dziś wreszcie po trzytygodniowym pobycie w szpitalu zostając pod wpływem poczciwych Sióstr Miłosierdzia, przyznała mi się wobec Siostry Przełożonej, że wszystko, co się działo w Nienadówce, była komedyą, że robiła to w porozumieniu z rodzicami, służącą i szwagrem. Jutro ma pójść do spowiedzi, bo wiele świętokradztwa ciąży, na jej sumieniu, gdyż chodziła do spowiedzi do ks. Smoczeńskiego trzy razy tygodniowo34, przez cały czas, jak owe dziwy się działy, a wszystko taiła.
Przewielebność Wasza wezwawszy rzeczoną dziewczynę, nakaże jej w Naszem imieniu, by dla naprawienia danego zgorszenia przez swoje sprytne oszustwo i świętokradzkie przyjmowanie św. sakramentów, jako też znieważenie św. błogosławieństw i egzorcyzmów kościelnych, które były bez potrzeby wykonane i dlatego bezskutecznymi się okazały, w obec Twej Przewielebności, jako też Naczelnika Gminy i kilku najważniejszych gospodarzy, przyznała się do winy.

Przewielebność Wasza przedstawi tej dziewczynie35, jej rodzicom, szwagrowi i służącej, jak okropnej i ohydnej dopuścili się zbrodni a po tem po ojcowsku ich upomni i zachęci do szczerej i prawdziwej pokuty celem przebłagania Majestatu Bożego i odwrócenia gromów słusznie zagniewanej Sprawiedliwości Bożej z powodu tak wielkiej zniewagi św. relikwii, za tyle świętokradztw i zgorszeń.
Jeden egzemplarz sprawozdania z tej bardzo smutnej sprawy podpisanego przez Waszą Przewielebność, przez obwinioną i przez świadków prześle przewielebność Wasza, Ordynaryatowi Biskupiemu, a drugi egzemplarz przechowa w aktach parafialnych. Z Ordynaryatu Biskupiego obrz. łac. w Przemyślu, 13 września 1898 roku. Łukasz Sołecki, Bp.


Na to pismo dał ks. Antoni Momidłowski następującą odpowiedź:

Jaśnie Wielmożny Najprzewielebniejszy Arcypasterzu ! Po otrzymaniu pisma J.W. Najp. Arcyp. z dnia 13-09-1898 r., l. 2638, wezwałem Annę Chorzępiankę do siebie i zacząłem przedstawiać jej straszny grzech, którego się dopuściła udając złego ducha, robiąc różne psoty w domu - ale widziałem, że tę mowę moją słuchała z wielkim zdziwieniem, w końcu rzekła: - A przecież ja się tego grzechu nie dopuściłam, bom nic z tego nie robiła, co w domu zły duch dokazywał. Wtedy przypomniałem jej własne przyznanie się przed ks. delegatem. Na to rzekła: Ja nic nie pamiętam, bym się do tego przyznawała, chyba, że to wtedy, gdym się strasznie zalękła i nic nie wiem com wtedy gadała. Czegóżeś się zalękła ? - pytam. Bo ksiądz ostro do mnie przemówił. I przy tem obstawała do końca - mimo wszelkich usiłowań nie uznała się za winną. Aby ją do tego zmusić, trzeba by jej było przedstawić pojedyncze fakta, oszustwa przed oczy a ja nie wiem o żadnym takim fakcie, bo i żandarm przez długi czas czuwali nad domem tym i nikogo na gorącym uczynku oszustwa nie przechwycili, a nie wiem także jakie to oszustwa Ks. Delegat wykrył, a własne wyznanie obwiniona stanowczo odpiera.
Z tych powodów nie zapraszałem wójta i innych gospodarzy, bo gdy obwiniona przede mną do winy się nie przyznała, to by się oi przed wójtem nie przyznała, tem bardziej, że od paru tygodni w domu tym te same psoty zaczynają się powtarzać, które się dawniej działy.
To zjawiają się niespodzianie wśród dnia obrzydłe kupy gnoju ludzkiego w domu to w garnku, w którym się jadło gotowało, znajduje się na dnie różne szczerupy lub surowe ziemniaki, to nagle giną spod ręki różne rzeczy, chociaż nikogo prócz gospodarzy owego w domu nie było.

Powyższe fakta podaję bez żadnych uwag, gdyż to jest opowiadanie gospodyni owego domu.
Dziewczynę znalazłem bardzo nerwowo rozstrojoną: wyszedłszy ode mnie czułą się tak znękana że tego dnia, już nic do ust nie wzięła, ciągle narzekała, że jest nieszczęśliwą, chociaż jak najłagodniej z Nią rozmawiałem. Ks. A. M. Nienadówka, dn. 30-09-1898 r.


Tak więc postawa bezpośredniego zwierzchnika osłodziła nieco gorycz położenia ks. Smoczeńskiego. "Czy dziewczyna mogła przyznać się do oszustwa ?" - zastanawia się gorączkowo w dalszym ciągu zapisków. Po czym przytacza argumenty, zdecydowanie wykluczające taką ewentualność. Według niego - choćby nie tylko obwinionej rodzina, ale i cała gmina zmówiła się, to i tak nie byłaby wstanie ani razu dokonać czegoś z tych rzeczy, jakie miały miejsce w chałupie Chorzępów. Zresztą, jaki cel tego oszustwa ? zapytuje"
Następnie usiłuje po swojemu wyjaśnić fakt "załamania się" Hanusi: mogła to uczynić z tęsknoty za domem rodzinnym, lub pod naciskiem, zakrzyczana. Jednak zdaniem ks. wikarego, "wobec tego, co doświadczył p. Beigel i inni żandarmi i co zeznawało 20 naocznych wiarygodnych świadków, nie należało dziecku wierzyć, gdyby nawet z płaczem przyznała się do oszustwa, to przyznanie nie powinno mieć znaczenia."
strzałka do góry




Epilog.

Domniemany czart nie wiele robił sobie z ustaleń Komisji czy pisma Ordynariatu biskupiego. Albowiem z zapisków dowiadujemy się:
Do dnia 11-10 objawy powtarzają się, mnóstwo gnoju obrzydliwego skądś znosi, znikają przedmioty gospodarskie i w kilka dni później zjawiają się. Diabeł wynosi łyżki tak, ze w domu nie mają czym jeść, skręca i ucina powrozy w stajni, rodzina znękana wybiera się w drogę do ks. biskupa po radę.

11 października 1898 r. zjechał wreszcie do chałupy Chorzępów zapowiadany po wielokroć przez samego złego ducha ks. Klemens Baudiss, Jezuita z Krakowa. W świetle wspomnianych notatek matka Hanusi, siostra i szwagier "na klęczkach prosili ks. biskupa o pomoc" Ten - podobno - ostatecznie zgodził się posłać do Nienadówki ks. Baudissa. Zakonnik ów, w towarzystwie ks. proboszcza Antoniego Momidłowskiego i ks. wikarego Pawła Smoczeńskiego przybył do sławnej z niezwykłości chałupy i wszystkim domownikom nałożył szkaplerze Serca Jezusowego. Nałożony na piersi Hanusi urwał się natychmiast, co zdumiało wszystkich, a znak ów poczytano za kolejny diabelski wybryk. Kres jego zbliżał się jednak nieuchronnie.

"Przez 3-4 dni po wyjeździe ks. Baudissa, rzuty i psoty, już osłabione, powtarzały się - poczem wszystko ucichło.

Ks. wikary Paweł Smoczeński opuścił Nienadówkę 24 sierpnia 1901 roku, udając się do parafii Targowiska k. Krosna. Mimo znacznego oddalenia, nadal pilnie śledził losy Hanusi i rodziny Chorzępów. Wkrótce po jego wyjeździe zmarła matka Hanusi, ojciec zaś ożenił się powtórnie. Hanusia zaś, wraz z siostrą Ewą i szwagrem Wojciechem opuścili Nienadówkę, osiedlając się na Kresach Wschodnich w miejscowości Katlenberg, poczta i parafia Radutycze, k. Gródka Jagielońskiego. 31 stycznia 1911 r. Anna wyszła za mąż za Adama Chorzępę, który w 1918 r., zmarł pozostawiając wdowie czworo dzieci....

Ostatnia wiadomość o Hanusi pochodzi z 1933 roku. Wówczas to - wedle świadectwa wikarego - jest już fizycznie zrujnowaną kobietą. Niskiego wzrostu, z twarzy niesympatyczna, przechodziła operację, w lewym uchu ma jakiś mankament, który utrudnia jej chodzenie. Siostra Ewka po śmierci W. Chorzępy, pierwszego męża, wyszła powtórnie za mąż - ale przed kilku laty również zmarła.

O dalszych losach Hanusi nie wiemy nic, gdyż czwarty z zapisków ks. Smoczeńskiego, w którym "bardzo ciekawe rzeczy były do czytania" przepadł na plebani w Targowiskach. "Pożyczki, bardzo dużo rzeczy zjadają" - kończy sentymentalnie ks. Paweł.

Jak już wspomniano przy końcu 1897 roku list do Jędrzeja Chorzępy wystosowała Clara Plohn z Drezna, zajmująca się zjawiskami parapsychicznymi. Na korespondencję tę odpowiedział, znający świetnie język niemiecki, ks. Paweł Smoczeński. Dało to początek ożywionej wymianie listów pomiędzy wikarym nienadowskim a Związkiem Niemieckich Okultystów (Verband Deutscher Okkultisten), kołem Sfinks w Berlinie (Yeseinigung Sphinx in Berlin), które wydawało pismo "Die Uebersinmiche Welt" oraz kołem spirytystów w Dreźnie, wydającym w Lipsku "Psychische Studien". W wymienionych ośrodkach związku okultystów uczestniczyło wielu wybitnych przedstawicieli niemieckiego świata nauki i kultury, jak wspomina Clara Plohn jej mąż Felix Plohn, Max Rahn, Alexander Aksakow, Victor Lang czy znany powieściopisarz Karol May

Ks. Smoczeński skrupulatnie i systematycznie tłumaczył swoje zapiski na język niemiecki i przesyłał je wymienionym wyżej organizacjom. Listy te, po redakcyjnym opracowaniu przez Victora R. Langa opublikowane zostały w Psychische Studien, jako artykuły lub felietony36.

Z kolei inny uczony niemiecki wspomniany Felix Plohn opierając się na materiałach i tekstach z gazet niemieckich opracował pokaźną rozprawę poświęconą temu tematowi, pt. "Der Spuk in Nienadówka", opublikowaną w "Die Uebersinnliche Welt" Nr. 8,9,10 August - September 1899 r.
Jest to jedyne tak poważne i obszerne opracowanie zagadnienia "niezwykłych wydarzeń" w Nienadówce. Szkoda tylko że w języku niemieckim.

PRZYPISY:

  1. Ks. Paweł Smoczeński "Zjawiska mediumistyczne r. 897-898", rkp. Archiwum
      parafii Nienadówka 3 zeszyty

  2. Ryszard Dzieszyński "Diabeł w Nienadówce" NOWINY Nr. 72z 26-27 marca 1988r.,
      Edward Winiarski "Nienadowski diabeł" "GAZETA WYBORCZA - Gazeta w Rzeszowie"
      z 21 grudnia 1995r.

  3. Wojciech Biernat "Zapiski" Zbiory Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie, t. 165,
      nr inw. 689.

  4. tamże

  5. tamże

  6. Zaraz po pwrocie dziewczyna dostała w twarz (przypisy ks. Smoczeńskiego)

  7. Patrz - mapa Nienadówki (przypisy ks. Smoczeńskiego)

  8. Okolica pagórkowata, pofałdowana

  9. Imitacja okowów św. Piotra

10. Cokół jest z ciosanego piaskowca, ale cały kościół jest z cegł, skarpy tynkowane
      wapnem hydraulicz.

11. Domostw 560, ciągnie się 7 km, pagórki, od Rzeszowa ku Nisku ma najwyższe
      wzniesienie.

12. Wysokość 155 cm, czy taki wielki ?

13. Kłamie czy myli się p. Szczepański

14. Myli się.

15. Czy miałem się chwalić ?

16. Grubo się myli, jeśli nie zmyśla.

17. Były próby uśpienia, ale nikt jej nie uśpił. P. Szczepański chwali się.

18. Pierwsze dwa dni nie wolno jej było sę ruszyć nawet do kościoła.

19. Kto tylko przyjechał, wzywał mnie, bym ja, jako dający firmę, takze był świadkiem i
      objawy wywoływał.

20. Do 300 m.

21. Czy była taka legenda, p. Szczepański nie mógł wiedzieć, bo zaraz wyjechał.
      Nawet ślepy człowiek znał pzyczyny złamania się powozu. Był dół głęboki, a nie
      zamarzły, cienka powłoka lodu pękła pod większym ciężarem.

22. Jakie, nie wymienia. Które są medyumiczne, a które oszukańcze.

23. Cały artykuł jest paszkwilem. Rodzina Chorzępów jest średnio zamożna. Jędrzejowie
      siedzą w starej, zpadłej chałupie, a zięć ma nową.

24. Wymysł żydowski, z palca wyssany dowcip.

25. Żandarmi, którzy też byli wtedy obecnymi wraz z dr. Dornfestem, opowiadają, że
      równocześnie wszystkich obecnych w domu oblało uryną.

26. Jaki cel ?

27. Podane i nagromadzone fakta stwierdzają, że nie tylko w ciemności były objawy.
      Dziewczyna była w początkach u stryja w sąsiedniej Trzebosi, przez całą drogę
      rzucało za nią i za jej stryjenką, rzepą i marchwią, a w domu stryja podczas
      pobytu Hanusi rzucało przedmiotami za dnia, jak mi kobieta opowiadała.

28. Jakie 20 osób, czemu nie słuchali żandarmów ?

29. Gdy mię ks. Gryziecki prosił o bliższą informację, pojechałem do Rzeszowa,
      dałem mu zeszyty Psych. Studien, żeby miał analogiczne fakta jako możliwe
      w świecie, podałem mu moje notatki do przeglądnięcia. Sam opowiadałem com widział
      i słyszał, nie narzucjąc się ze zdaniem, co to jest.

30. Nie strachem, ale mnie urobiono Komisya, w oczach ich łatwowierny, nieostrożny,
      a głupi, co się zowie. Do wyzwania mię i do potępienia objawów, jako niemożliwe,
      nie mieli upoważnienia, mieli świadków przesłuchać i dać opinię.

31. Trzeba mieć czoło mocno nadtarte, żeby tak wszystkich za durniów uważać.

32. Do formalnego świędokradztwa, dziecko nie jest zdolne, a te wzdychania są
      faryzejskim wymysłem.

33. To prawda.

34. Wierutny fałsz.

35. To nie dziewczyna, to dziecko.

36. Diefligenden Ruben von Nienadówka, 2) Nachtragzu "Die fliegenden Ruben
      von Nienadówka, Psych. Stud. I Heft 1898, veiteres von Nienadówka, Psych. Stud. II
      Heft 1898, str. 96-99, Dies und uber den spuk von Nienadówk, Psych. Stud. III Heft
      1898 r., str. 142-145. Das Misterium von Nienadówka, Psych. Stud. I Heft 1898
      str. 49-51.



tekst: Edward Winiarski


About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013