Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Franciszek Chorzępa


twórczość
powiększ zdjęcie urodzony w Nienadówce w 1912 roku to rzadko na wsi spotykany typ uniwersalisty: w jednej osobie rolnik, stolarz, strycharz, pszczelarz, fotograf, mistrz - Chiromanta, muzykant, organizator - spółdzielca, introligator, wreszcie poeta, dramaturg i pamiętnikarz.

Jak widać z kart pamiętnika życie Chorzępy bardzo urozmaicone, składało się z długiego pasma ciężkich przejść, wielu przykrości i walki o trudny kawałek chleba. Ten kapitał przeżyć wpłynął także na charakter jego poezji pełnej jakichś tragicznych wołań i zaklęć, skarg na dolę człowieczą, smutku z powodu nieszczęść.

Jan Bolesław Ożóg







wiersze

Od początku

Od początku

strzałka do góry




Jakub i Aniela - sztuka

Scena I

/Dom wiejski urządzenie czyste jakby przygotowane do jakiejś uroczystości. Jakub i Aniela siedząc gwarzą./


Jakub:

Anielciu droga ! Coś źle ze mną, taką mam w sobie tęsknotę i smutek, że rad bym zaniechać dzisiejszej uroczystości.


Aniela:

Cóż ty mówisz. czy to jest możliwe dziś gdy wszysko przygotowane, gdy goście czekają na nas ? Ach Boże ! co ja teraz pocznę. /zrywa się chodzi po izbie, to znów siada, a Jakub siedzi zamyślony, aż wreszcie wstaje/


Jakub:

Aniela słuchaj. Ja nie przyniosę tobie dużo szczęścia, może nawet wcale, bo jak wiesz prześladuje sołtys i podsołtys, za to, że im często wypominałem te nadużycia i to postępowanie, wiesz, że ja nie będę z nimi przystawał nie będę się starał im przypodobać i tracić swój honor, pieniądze i w takim wypadku oni mnie będą prześladować.


Aniela:

Nic Ci nie zrobią, bo nie masz na sumieniu żadnej zbrodni, ani nadużycia. Czego więc się obawiasz ?


Jakub:

Ja się obawiam o Ciebie, bo Ty zaraz na wstępie możesz ucierpieć od tych łotrów.


Aniela:

Wiesz co, Ty zrób lepiej tak jak robią inni.


Jakub:

/podniecony/ A jak !?


Aniela:

Tak jak robią ci co nie chcą dać kontyngentu lub chcą się wykręcić od robót.


Jakub:

Co ja mam im dawać wódkę ? Ja mam ich czyny uznawać za dobre ? O co to, to nie !


Aniela:

Co się martwisz, oni cię tu nie powieszą. /wchodzi matka Anieli/


Matka:

Już wszyscy są gotowi iść do kościoła, a wy nie możecie się tu nagadać. Chodźcie prędzej. /wychodzi/ .... /za ścianą słychać wrzawę i muzykę, Jakub podniósł się otarł łzy, które mu się cisnęły do oczu/


Jakub:

No to chodź już Aniel, tylko bądź dzielna co tylko Cię spotka, znoś z cierpliwością, a jakoś może to wszystko się zmieni. /Wychodzą/



Scena II

/Szynk. W nim sołtys i podsołtys siedzą i gwarzą/


Sołtys:

Mówisz, że chcą się mnie pozbyć, chcą mi odebrać urzędowanie ? Tak ?


Podsoł:

Tak jest ! Słyszałem jak rozmawiali w Spółdzielni, że trzeba go koniecznie utrącić, trzeba mu raz odebrać to urzędowanie.


Sołtys:

A którzy, tak najwięcej się o to ubiegają ?


Podsoł:

Nie wiem, którzy, bo ja tam nie mam dostępu, ale urządzają sobie zebrania w Spółdzielni, niby radzą nad spawami swoimi, a w rzeczywistości o sołtysie i wybierają innych. Słyszałem, że mają ich trzech.


Sołtys:

Co ja będę się martwił o to, dziś zrobię z nimi porządek. Dziś jeszcze powiesi się pan kierownik. Cholery, ja im dam naukę.


Podsoł:

Więc co zrobisz ?


Sołtys:

Oni dziś robią zebrani, mówią, że walne, doroczne, ale mnie to nie obchodzi. /rzuca się jak lew i pije, to z kieliszka to z butelki/ Dziś ich szlag trafi. Podam ich na gestapo, że spiskują.


Podsoł:

Ale kiedy dziś się żeni kierownik, to zebrania nie będzie ?


Sołtys:

Będzie, on zdał to swemu zastępcy, ale ich wszystkich wyzbierają.


Podsoł:

No to będzie komedia ! Wybornie. Mnie się zdaje, że to będzie dobra nauka dla tych, któzy dużo wygadują. Ale ciekawym, jak myślisz ich obsmarować przed gestapem ?


Sołtys:

Jeszcze nie myślałem nad tym, a może ty mi doradzisz ?


Podsoł:

Ja myśłę, że byłoby dobrze gdybyśmy ich obsmarowali, że robią zawsze zebranie i politykują. Dziś mają zebranie więc niech przyjdą i ich wyłapią.


Sołtys:

A co będzie jak nie znajdą u nich winy. Żeby chociaż nas nie przymknęli.


Podsoł:

Nie trzeba się bać, wojsko ich dobrze przyciśnie to oni zawsze coś wyśpiewają, bo przecież nie ma nikogo, ktoby dziś nie politykował. Kierownik swego czasu opowiadał jak idzie wojna, więc jak ich przycisną to jeden drugiemu piwa nawarzy. Za pomyślność naszych interesów. /piją/


Sołtys:

Trzeba tę sprawę dobrze obmyśleć.


Podsoł:

To będzie tak ! Zebranie będzie się ciągnęło napewno dość długo i choćby nie zaraz przyjechali to i tak zastaną ich w kupie, ja pójdę na nie i będę uważał, żeby się nie rozeszli i tym samym będę kryty, bo kto będzie wiedział, że to ja ich wsypałem ?


Sołtys:

Jak przyjadą i ciebie złapią ?


Podsoł:

Gdy mnie zobaczycie między pojmanymi, to powiedzcie, że ja byłem wysłany przez was, aby obmówić sprawę kontyngentu. Zresztą, ja będę się miał na baczności i gdy zauważę coś podejrzanego zaraz zwieję.


Sołtys:

Więc wszystko się dobrze składa. Będziemy, spodziewam się zadowoleni. Wykończmy wódkę i do roboty. /piją/
Ty idź po tłumacza, a ja do kancelari wojskowej i tam będę czekał przy telefonie.


Podsoł:

Tylko nic narazie nie mówić. Wszystko niech będzie w tajemnicy.


Sołtys:

/Do siebie/ Ja im piwa nawarzę. Ile ja razy upominałem wszystkich, aby siedzieli cicho, aby nie mówili na mnie, bo ja na wszystko jestem przygotowany, mogę wszystkich wydać w ręce władzy. Śmiali się z tego. Muszę ich nauczyć, upokorzyć tych mądrali. Oni chcą mi urząd wydrzeć. A nie doczekanie ich. /odchodzi/



Scena III

/Siedzą Jakub z Anielą/


Jakub:

A jednak spokoju nie mam. Drżę na całym cielejakby coś ważnego miało się wydarzyć.


Aniela:

Po co się pogrążasz w myślach, po co oddajesz takiej tęsknocie ? Codź pobawimy się z ludźmi.


Jakub:

Po co ja tam pójdę ? Czy nie ma się kto bawić ? Jeśli chcesz to idź sama, ja zostanę chwilę.


Aniela:

Doprawdy ja nie wiem co tobie jest. dawniej byłeś zawsze pierwszy do zabaw i nie omijałeś żadnej. /płacze/ Po co ja się wydawałam za takiego człowieka. Po cóż mi było zrywać ze światem żywym i hucznym. Dziś tylko mi przynosisz smutek i niedolę. /płacze/


Jakub:

Aniela co robisz, co tobie jest ? Przecież powiedziałem na wstępie, że dziś nie mogę się jakoś śmiać, nie mogę się weselić. Mówiłem, że nademną zawisło jakieś nieszczęście. Bądź dzielna, wszystko będzie dobrze.


Aniela:

Szedłeś do ślubu smutny. W kościele smutny. Przyjechałeś do somu jakby chory, a czas leci i dobieg końca nasze wesele, a ty smutny. Czy ja Ci przyniosłam ten smutek. Powiedz.


Jakub:

/sili się na uśmiech/ Nie, ty nie ! Już się cieszę i idę do wszystkich gości, aby tam cieszyć się z Tobą. /chce iść/


Aniela:

Jak ty wyglądasz z tą udaną wesołością. Lepiej już zostań smutny.


Jakub:

Naprawdę, że śmiech z musu nic nie wart, ale lepiej już nic nie mówmy o tym smutku. /za ścianą słychać płacz i lament/



Scena IV

/Wchodzą matka Anieli i Jakuba. Za nimi kolega Jakuba, Stach/


Matka A.:

/płacze/


Aniela:

Co się stało ?


Matka J.:

Toście się długo cieszyli razem. /płacze/


Aniela:

/płacze/


Jakub:

Co się stało, mówcie od razu.


Matka A.:

A tośmi szczęście w dom przyniósł


Jakub:

Na Boga mówcie wreszcie, co jest mówcie!


Stach:

źle jest kolego. Byłem świadkiem wielkich rzeczy. Sołtys i Podsołtys oczernili Ciebie o poplitykę, czy co, bo przyjechało po Ciebie gestapo i .... /W tej chwili zemdlała Aniela/


Jakub:

Chwycił na ręce i wyniósł do innego pokoju i wyszły tez matki, po chwili wrócił. Mów dokładnie Stachu, co się stało.


Stach:

Przyjechało gestapo i pytali o ciebie, a wtedy było ich trzynastu chłopa w twoim domu i wszystkich ich zabrali. Wybili okna, wyrwali drzwi, które były zamknięte. Zrobili u ciebie rewizję.


Jakub:

/pobladł i zatoczył się/ O Jezu.


Stach:

Ale ja nie wiem czy co znaleźli u Ciebie, wiem tylko tyle, że tam coś szukali długo.


Jakub:

A dlaczego mnie tu nie biorą ?


Stach:

Dlatego, że nie wiedzą gdzie jesteś, nikt nie wie gdzie jest mówili wszyscy ci co ich aresztowali, podsołtys też został zabrany, bo był z nimi.


Jakub:

I gdzie poprowadzili tych ludzi ?


Stach:

Zaprowadzili do baraków i tam przesłuchiwali wszystkich był sołtys i chciał wylegitymować podsołtysa, że on go posłał, aby tam omówił sprawy kontyngentowe, lecz nic nie pomogło wstawianie się za podsołtysem, bo gestapo zabrało ich wszystkich do aresztu.


Jakub:

A co omnie mówili ?


Stach:

Nie wiem, wiem tylko tyle, że po rewizji u ciebie w domu klęli bardzo i mówili "na stryczek z nim" /W tej chwili weszła spłakana Aniela/


Aniela:

I cóż mi z Ciebie, cóż ja ludziom winna, że mi ciebie wydzierają i samą zostawiają na los złowrogi ? Dziś mi zaczęło świecić szczęście i dziś mi zgotowano tyle nieszczęść /płacze/


Jakub:

Co się stanie ze mną, to ja już sam o tym wiem. Ale Ty ? Boże ! Ty zostaniesz sama beze mnnie, a ja muszę w lasy, bo cóż mi pozostało, co mam robić /płacze/


KONIEC
strzałka do góry




Na robotach
- Mamo !
- Co takiego ?
- Jadę do Niemiec na roboty.
- Czyś zwariowała czy co, czy nie masz w domu co robić, czy ci brak jedzenia ?
- Mamusia nie brońcie mi, bo ja i tak postanowiłam jechać. Julka jedzie to i ja
   pojadę.
- Julka jedzie, bo ją przeznaczono a ty ?
- Ja chcę jechać dziś na ochotniczkę, bo ochotniczka lepsze
   miejsce sobie wybierze i lepiej płatne.
- Oszalałaś chyba, już nic bym nie mówiła gdyby cię przeznaczono ale tak sama
   się pchać.
- Dziś mnie nikt nie przeznaczył, ale jutro czy pojutrze przeznaczą więc i tak nie
   uniknę tego.

Zaraz też Kasia zrobiła tłumok, nieco żywności i już gotowa do drogi.

Już po kilku dniach pobytu w Niemczech, każda poznała cudnego młodzieńca, który nie dał się prosić i zawiązał znajomość. Płynęły dni rozkoszne i szumne, aż bauer przerwał to szczęście, bo odesłał młodzieńca w nieznanym kierunku. Pozostała Kasia sama bo chociaż byli robotnicy różni, młodzi i starzy, lecz polaka lub znającego język polski wśród nich nie było. Po miesiącu zaczęło się Kasi smutne życie, skoro spostrzegła że hańba jest nieunikniona. I żyła smutna, przygnębiona, a gdy hańba była już widoczna, przywołał ją bauer do siebie i z krzykiem i wyzwiskami jej dokuczał. Zniosła to Kasia i dalej zajęła się pracą. Lecz przyszedł moment, że trzeba było iść do szpitala, tam nastąpiło rozwiązanie i po kilku dniach po nadaniu dziecku imienia Julek, wróciła do pracy. Żył mały Julek przy mamusi nie rozumiejąc nic i nie pragnąc nic, poza nią i pożywieniem.

Lecz Kasia stała się inna, unikała ludzi mało mówiła, wychudła, coś ją gnębiła, jakieś czarne myśli przychodziły jej do głowy. Pewnego razu wzięła swe rzeczy i dziecko i odeszła szukać innego miejsca. Idąc do stacji zatrzymała się jakby wypatrywała coś w dali, skręciła z drogi i śpieszyła do błyszczącej w oddali rzeki.

- Już skończę to dzisiaj. Z zrzucę z siebie tę hańbę, aby tylko nikt nie widział.
- Obejrzała się trwożnie poza siebie, czy ktoś jej nie śledzi i pośpieszyła
   ku wodzie. Wiatr chłodny powiał od wody, ptaki w... brak tekstu... ludzi.

Kasia pośpiesznie obwiązuje Julka w gałgany i już miała rzucić w odmęty wód rzecznych, gdy dziecko krzyknęło, jakby czuło śmierć. Zawachała się nasza bohaterka,, gdyż jakiś straszny lęk ją ogarnął przykucnęła nad wodą i rozgląda się, czy ktoś nie śledzi jej. Przezwyciężyła strach i zabrała się do dzieła, nie bacząc na małego Julka, któy, rączętawyciągał do swej ukochanej mamusi. Otwiera usta, jakby prosił o pożywienie, oczkami szuka matki, lecz co to ? Mamusia huśta Julusia w powietrzu i rzuca go w toń wody.

Nagle krzyk dał się słyszeć w krzakach, to rybak siedząc i czekając swej zdobyczy, spostrzegł straszny ten moment i bez namysłu rzuca się w wodę, wydobywa dziecko, wylewa z niego wodę i pomaga mu przyjść do siebie. Ogląda się za zbodniarką, lecz ona ucieka od miejsca zbrodni. Rybak pozostawia dziecko swojemu losowi i rzuca się w pogoń za zbiegłą, dopędza ją wnet, bo kasi ze strachu nogi odmówiły posłuszeństwa.

- Dlaczego uciekasz ? czy chcesz się wykręcić od kary ? Nie puszczę ja ciebie
   już, ty wyrodna matko !

Kasia stała patrząc jak Julek przychodzi do życia. Rybak umieścił ją wraz z dzieckiem w swym domu, a sam zawiadomił władzę o wszystkim. Kasia będąc sama, zbiegła i uniknęła kary. Ciężko jej było na tej ziemi między obcymi ludżmi. Lecz powoli się przyzwyczaiła i chowała, piastowała Julka, jakby już, nie ta dawna.

Aż nadszedł czas powrotu do domu. Stacja, na peronie tłok, ścisk. Gdzie tu iść ? Co robić ? Czy ja z tym dzieckiem dopcham się do pociągu ? A co ja z nim nieszczęsnym pocznę w domu ? Co mi ludzie powiedzą ? Wielki strach ją obleciał. Duże łzy potoczyły jej się po twarzy. Stała jak wryta w poczekalni, a tłum ludzi falował w jedną stronę, to w drugą, a były i takie panienki beztroskie, same. Niczym nieskrępowane.

Spojrzała na owego Julka, syknęła przez zęby - skończę, nie będą nic o mnie wiedzieć...

Pociąg rusza, a przez megafon słychać głos:
- Zaginione dziecko do odebrania w poczekalni matki i dziecka.

Kasia jechała do domu do rodziny jako panienka wolna, uczciwa. I znów zaczynała życie od nowa.


strzałka do góry




Piotr
Piotr uczył się dobrze, koledzy bardzo go lubili i szanowali, był wesoły koleżeński i chętny do pracy. Żyłby sobie tak szczęśliwie między swymi, żakami, chodziłby na przechadzki za Rzeszów nad rzekę, lecz Świat się zmienia i ludzie także.

Pewnej niedzieli Piotr wyszedł na spacer nad rzekę i spotkał tam płaczącą kobietę. Wybałuszył swe czarne oczy i nie wie: widzi, jakaś panna siedzi z włosem rozwichrzonym, sukienka w nieładzie, krew na twarzy, obok leży połamana parasolka. Poznał, że rozegrała się jakaś tragedia, pośpieszył do nieznajomej i rzucił nieśmiałe pytanie.

- Przepraszam, czy pani coś się stało ?

Kobieta usłyszawszy głos mężczyzny przestraszyła się i po chwili nieco zawstydzona odpowiedziała.

- Panie, kimkolwiek jesteś, ratuj mnie - tu wskazała ręką na przeciwny brzeg. Piotr nie wiedział o co chodzi, lecz nie mógł oderwać oczu, patrzył na nią, jak na jakieś zjawisko, lecz po chwili widząc jak panna rzuca się jak w gorączce, ochłonął i ponownie zapytał co się stało.

Ratuj mnie i wyzwól z tej uwięzi - tu wskazała na nogi, które skrępowane były drutem. Piotr spojrzał na nogi, które przywiązane były drutem do drzewa, lecz i teraz nie mógł się opanowań, stał i patrzył jak jego niewolnica wiła się i błagała o ratunek.

Kim pani jesteś ? - zapytał wreszcie - przecież pani nic nie grozi. Ach panie ! nazywam się Emilia i zostałam okradziona, o tam uciekają złodzieje. Piotr odwrócił się i widzi jak dwoje ludzi uchodzi w pola, i zanim Emilia zdążyła cokolwiek rzec, już brodził w wodzie i wkrótce był na przeciwnej stronie, rzucił się w pogoń za złodziejami i gdy miał już ich dopaść, usłyszał świst kuli nad głową, nie wiedział co ma robić czy ryzykować. Lecz żal mu było pięknej Emilii. Idzie. lecz opryszki puszczają w jego kierunku drugą i trzecią kulę. Na szczęście chybione. Piotruś nie daje za wygraną, tylko w podskokach biegnie ku nim, bo jakaś siła nań działa, coś dodaje ma otuchy, rwie się jak szaleniec i idzie pod kule. Wtem po kolejnym strzale, pada na ziemię. W pierwszej chwili nie wie co się z nim dzieje co spowodowało jego upadek. Czuje tylko przenikliwy ból w nodze i widzi idących ku niemu opryszków, jak do upolowanego zająca, strzelcy.

W mig zrozumiał co się święci. Zauważył, że uderzył się tylko o wystający kamień i że nic sił nie stracił. Już miał się rzucić na złodziei lecz doszedł do wniosku, że to byłoby za wcześnie. Leży i myśli co robić. Opryszki pewni, że śmiałek, śmiertelnie ugodzony już nie groźny, idą śmiało ku niemu, lecz chłopiec leżał bo obmyślał szalony plan. Gdy pochylili się nad nim myśląc, że zabity, ten chwyta jednego za nogi,powala i nim się opamiętali, ich broń posiada już Piotr i krzyczy.

- Ręce do góry, do przodu marsz i pędzi ich ku rzece gdzie leży ta cudna Emila powiązana drutem.
I pędzi złodziei kulejąc, a tłum się zbiera coraz większy. Wreszcie policja uwalnia Piotra od dozoru nad opryszkami.

Wtem wpada w tłum, ta którą wyswobodził, którą sponiewieraną zostawił w krzakach. Rozbija tylko tych, którzy byli skupieni koło Piotra i rzuca mu się na szyję z krzykiem.

- Ach mój ty zbawco, mój drogi opiekunie, przyciąga jego głowę ku swojej i ... Piotr chciałby, aby ta chwila trwała bez końca. Lecz Emilii uprzykrzyło się i zaczęła cicho płakać. Widząc łzy Piotr krzyknął:

- Nie płacz, ja nie dam cię skrzywdzić. I znów wziął ją w ramiona chcąc oddać jej dług, lecz ochłonął, gdy ujrzał jak wiele ludzi nań patrzy. Puścił ją zawstydzony i kulejąc wlókł się z Emilią ku miastu.

- Widziałam jak walczyłeś, lecz nie mogłam ci pomóc, a źle byłoby z tobą gdyby cię zwyciężyli, byliby gorzej postąpili niż ze mną.

- A co oni z tobą zrobili - zapytał Piotr. Opowiem tobie wszystko lecz u mnie, tu urwała, bo usłyszała, że Piotr cicho zaklął.

— Przepraszam panią lecz noga bardzo mnie boli.
— I to wszystko przeze mnie, czym ja się panu odwdzięczę.
- Już pani mnie wynagrodziła.
- Pan życie dla anie ryzykował, ja wynagrodzić panu nie jestem w stanie bo chociaż odzyskam pieniądze skradzione to i tak wszystko za mało.
- To panią okradli ?
- Tak sprzedałam dziś kamienicę pod miastem po ojcu, bo trzeba panu wiedzieć, że jestem sierotą, posiadałam dwie kamienice, ot tę białą co ją widać, tu pokazała na piękny domek parterowy, taką też sprzedałam, bo chciałam dokończyć studia... - co dalej mów pani ! -
- I te opryszki zwąchały to wszystko, pochwycili nad rzeką, zbili mnie przywiązali do krzaków i okradli, aż tu pan przychodzi, o tego nigdy nie zapomnę, nigdy !
Podczas rozmowy nie zauważyli jak podszedł do nich policjant.
- Czy pan tutejszy - zapytał Piotra.
- Tak - odpowiedział Piotr
- czy mógłby pan iść ze mną na komisariat ?
- Tak oczywiście - Pani niech tymczasem idzie do domu, a ja tam później przyjdę.

Przyszedł Piotr do Emilii, już nie ten dawny, nie ten żywy wesoły lecz smutny zamyślony, coś go zmieniło, coś się stało.

Emilia, ta znów nie miała granic dobroci jaką żywiła do swego wybawcy. Chciałaby mu nieba uchylić. Tu na ziemi nie miała nic takiego co mogłaby mu dać. Nie znała do tej pory, ani w opisach ani w świecie takiego, który by dorównał Piotrowi. Był on dla niej wszystkim bohaterem, aniołem, ideałem opiekunem.

A on ? Ten już nic nie widział poza Emilią. Nie obchodził go świat, dawni koledzy, nawet o rodzinie zapomniał i żył nią i śnił, a czas upływał.

Przyszedł wreszcie moment, o którym nawet nie śnił. Emilia zaproponowała mu związek małżeński. Ileż to szczęścia się nagromadziło ile radości.

Rozpoczęli przygotowania do wesela. Piotr wyjechał na wieś. Podczas jego nieobecności Emilię odwiedził jej wuj. Powoli przekonał Emilię, że ta bogini zmieniła drogę, która była źle obrana, dla niej jest lepszy.

Gerard, bo ma sklep i wagę na ladzie.

Przyjeżdża Piotr do swej marzycielki nieco smutny, bo ojciec nie pochwalił jego zamiarów. Schodzi do mieszkania swej narzeczonej i cóż widzi !

Rozmawia ona żywo z jakimś nieznajomym i oczom nie wierzy. Ona, która nigdy nie zdradzała, zrobiła to w ostatniej chwili.

- Cóż to znaczy Emilio ?
- Dlaczego pytasz, czy nie widzisz ?
- Proszę odpowiadaj !
- Przecież widzisz.
Młodzieniec na którego kolanach siedziała, szeptał jej na ucho:
- Mów ! mów mu otwarcie ! Odpowiedz temu chamowi.
- Piotrze tyś nie dla mnie, tyś jest ze wsi, a ja z miasta, idź sobie do takich jak ty.
- Emilio czyś ty zwariowała ?!
- Nie, nie zwariowałam, mówię przytomnie.
- Tyś naprawdę zwariowała !
- Ja wariatką ? Ja ? Gerardzie wyrzuć go z domu. Precz stąd ty Chamie !
Wszystko się zmienia, czas ma swoje dobre i złe strony, zdaje się człowiekowi iż wszystko jest na swym miejscu, że już nic nie trzeba, aż tu naraz coś się zepsuje, czegoś zabraknie.

Emilia siedzi szczęśliwa w swoim pokoiku zadowolona, bo dziś jej najmilszy przyniesie jej upominki, dużo słodyczy, a ona mu się odwdzięczy sobą.

I przychodzi ten ukochany, ale jakiś smutny.
- Czemu się smucisz mój drogi ?

Nie wiedziała jak ma powiedzieć, drogi czy kochany, nie wiedziała co mu lepiej przypadnie do gustu, lecz ten drogi, nie troszczył się wcale o to, usiadł niedbale na kanapie i powiedział:
- Czort z nim !
- Z kim ? zapytała Emilia z niepokojem.
- A z tym Piotrem - tu spojrzał złośliwie ne Emilię.
Drgnęła bojaźliwie i zapytała łagodnie - Powiedz co to takiego ?
Zapomniałaś pewnie co ?
- Co takiego ?
- Powiedziałaś mi pewnego razu, że kochałaś tam jakiegoś chama ze wsi, | później go odrzuciłaś, a on uciekł za granicę. Ot i teraz wojna, a ci uciekinierzy utworzyli za granicą wojsko tak silne że Niemcy muszą im ustępować. Dziś dowiedziałem się że we Włoszech twierdzę Monte Casino zdobyli. Emilia chcąc się przymilić, podeszła do niego i rzekła.
- To nic, wy i tak zwyciężycie. Lecz kochanek odepchnął ją, kopnął i wrzasnął.
- Ale je muszę tam jechać i nadstawiać łeb pod jego kule. Wolałbym tu zostać, ale cóż kiedy tam się pchają. Wyjął butelkę wódki i pił do utraty tchu, lecz kiedy już był pijany udał bardzo pokornego i uprzyjemnił Emilii wieczór. Lecz gdy wstał nazajutrz w pokoju nie było broni, ktoś zabrał pozostawiając drzwi i okna otwarte. Gerard wpadł w szał, wrzeszczał:
- Piotry na zachodzie, na wschodzie, na południu. Oczy wlepił w wystraszoną Emilię, która trzęsła się jak liść osiki i na nogach stać nie mogła.
Chciała uciekać, bo kochany pienił się jak wściekły pies. Chwycił ją za ramiona rzucił na podłogę i dobył noża z krzykiem.
- Nie będziesz mi tu wydawała broni Piotrom ! - i odszedł.

Ciało Emilii leżało w kałuży krwi własnej i niczego już nie pragnęło.

koniec


strzałka do góry




Spotkanie
"Przyjdź pamiętaj ja tam będę. Ciemno mróz wkoło, czuć zimę, wiatr lekko powiewa i znów ustaje, cichnie, tylko drzewa szumią i szepczą ogołocone z liści, że już upływa pół zimy, już niedaleko do wiosny, która obdarzy ich zielonością. Gdzieniegdzie przeleci ptak lub szarak to znów z oddali doleci skrzypienie śniegu i rżenie konia, lub przejdzie człowiek. I znów cisza nie zamącona. Jakiś smutek i tęsknota osiada na sercu.

Wtem słychać jakąś rozmowę. Ktoś idzie ale z kim ? Zapewne idą z daleka, bo mówią sobie, że jeszcze kawał drogi leży przed nimi.
Są to koledzy, bo się jeden drugiemu zwierza ze swoich tajemnic.
- Mówisz, że kazała ci przyjść ?
- Tak, gdyby nie mówiła mi o tym i nie prosiła to nigdy bym nie szedł. Przecież mam obok zabawę, po cóż mi się włóczyć po obcych stronach ? Zresztą wiesz, mam ochotę jeszcze się wrócić. Coś mi mówi, że nie mamy co iść.

- Co ty mówisz, przecież tam wypada być. Cóż by ona powiedziała ? Gdybyś nie przyszedł i nie spełnił przyrzeczenia.
- Cóż pogniewałaby się i tyle.
- No to lepiej gdy się nie będzie gniewać, nie wnet byś ją przeprosił.
— Prawdę żeś powiedział do gniewu jest skora.

- Otóż i doszliśmy na miejsce, gdzie mamy spędzić dzisiejszy wieczór. - Ciekawym jak ona nas przyjmie. - Patrz idzie już ją mamy. Zaraz ją trzeba przywołać ! Hallo nie mijaj nas.
- A to wy ? Jak ja dawno czekałam na ciebie, mój ty, myślałam, że już nie przyjdziesz.
- Dlaczego by nie ? Przecież powiedziałem, że będę.
- Długo nie było cię widać, a miałeś przyjść zaraz wieczór.
- Ej ! głupstwo ! A jak tu ci się powodzi na tej zabawie ?
- Dobrze, ale teraz to już będziemy bawić się razem, zgoda ?
- Dobrze
- Więc proszę cię chodźmy.

- A widzisz co z twojego strachu ? Pijesz jesz i tańczysz. Czy jeszcze ci za mało ?
- Co prawda to jeszcze nie była taka nigdy. I wszystko pomyślnie się składa. Nie spodziewałem się takiego przyjęcia.
- Patrz jak się pcha między ludźmi ! Chce pewnie wyjść.
- Ciekawym gdzie ona idzie ?
- Uważajmy.
- Nie wiem, ale zdaje mi się, że kogoś szuka.
- Aha !
- Wiesz co, idź i zajdź jej drogę, udając, że o niczym nie wiesz, a ona ci może zdradzi, kogo szuka.
- Dobrze, idę.
- Stanął i patrzył, jak kolega wypytuje, lecz na nic się nie zdało podsłuchiwanie, nic nie zrozumiał. Rozmawiali przyciszonym głosem.
Wtem zauważył, że się rozeszli, kolega wrócił, a ona pobiegła do chaty, gdzie odbywała się zabawa. Z zapartym oddechem czekał na wiadomości, które przynosił kolega.
- No i cóż ? Kogo szukała, mów !
- A kogoż by jak nie ciebie ? Mówiła, że chce iść do domu i chciała abyś jej towarzyszył. Teraz pobiegła po płaszcz i za chwilę tu będzie.
- Czy to prawda ?
- Zaraz się przekonasz. No, ale teraz już muszę 1ść do domu, bo ty będziesz miał towarzyszkę.
- Nie wiadomo jeszcze.
- A co to, to już nie. No ale ona już wraca.
- Idźmy razem jeszcze, za chwilę pójdziemy razem do domu. Chodźmy.
- No to wio ! Razem...
- Czekajcie tu chwilę a ja tam się pożegnam ze znajomymi i pójdziemy później - rzuciła.
- Przecież nie będziemy stać na drodze, gdyby kto szedł to by się pytał co tu robimy.
- To chodźcie tu za ten płot, i czekajcie, a ja zaraz przyjdę. Tylko wnet bo jest zimno.
- Dobrze prędko się sprawię.

- Zimno jakoś.
- Zimno zimnem, ale dlaczego ta twoja tak długo nie przychodzi ?
- Wie wiem, zapewne coś ją złego spotkało.
- No ale żeby nas kto nie naszedł. Mieliby nas za złodziei, lub jakich wariatów. Tak stać za płotami !
- Czekaj może jeszcze przyjdzie.
- Czekamy już godzinę a ona jakoś nie może się pożegnać.
- Jeszcze chwilkę.
- Cicho, tam ktoś idzie, może ona ?
- To nie ona, jakiś chłop.
- A żeby diabli wzięli taką robotę.
- Usuńmy się w tył, to przejdzie i nie zauważy.
- Jeżeli nas złapie tym gorzej dla nas.
- Nic nie pomoże chowajmy się prędko !
- No nareszcie, nie zauważył, wychodźmy !
- Dobrze, że się udało.
- No ale nie można dłużej czekać.
- To chodźmy i zaglądnijmy przez okno co ona tam robi.

- Patrz siedzi sobie i rozmawia z jakimś chłopem, zdaje się, że żonatym.
- Jak można !
- Domyślam się.
- Czego się domyślasz ?
- Ten chłop jej narzuca swojego znajomego. Chwaliła się, że do niej umizga się jakiś Mazur, a ten gospodarz jest z tej samej wioski.
- Tego nie mogę zrozumieć. Była jak nigdy i żadna dziś wieczór dla ciebie.
- Oczom i sobie nie chcę wierzyć.
- Uchodźmy stąd, bo gdyby ktoś widział, co się tu stało, to ja i ty spalili byśny się ze wstydu.
- Idźmy już bo coś mi mówi, że to nie koniec tego wstydu i co będzie.


- Może się jeszcze uspokoisz może przyjdzie ta twoja dawniejsza, to sobie naprawisz.
- Tak jest gotowym do tamtej iść, ale jak ona mnie przejmie ?
- Nie turbuj się. Przyjmie cię lepiej niż ta i wstydu ci nie zrobi.
— Zdaje się, że jeszcze zabawa jest.
-Słyszę granie i widzę jak tańczą.
- ciekawym jak to pójdzie ?
- Patrz ona jest !
- Widzę i idę do niej.


- Byłeś na tamtej zabawie ?
- Byłem.
- To dlaczegoś tak wnet wrócił ?
- Bo chciałem do ciebie.
- Co, do mnie, tamtej ci jeszcze mało ?
- Ale ja wcale o niej nie myślę.
- Nie mów głupstw i idź sobie.
- Słuchaj, przecież tyle do ciebie słałem listów i kartek.
- Ja to wszystko spaliłam. Idę do domu. Dobranoc !
- Ja pójdę z tobą.
- Obejdzie się, już dość cierpiałem przez ciebie.
- Przecież ja nie nie jestem winien. Mam ci coś do powiedzenia.
- Nie chcę, inni mi powiedzą.

Cicho, wiatr lekki powiewa, drzewami leciutko kołysze. Nikt nie idzie i nikt nie jedzie, wszędzie cisza i ciemno dookoła. Zdaje się, że wszystko śpi i zanim słońce wzejdzie nic nie zakłóci nocnej ciszy.
Wtem w dali czernieje jakiś cień, niby kawał czarnego materiału, nie rusza się i nie zdradza.
Lecz cóż to ? Ten przedmiot się poruszył i o dziwo ! Wstaje i pilnie nadsłuchuje. Z drugiej strony ktoś nadchodzi i chwiejnym krokiem posuwa się powoli, śledząc i patrząc wkoło oczyma. Cicho z ust płyną słowa:"

- Co ja zrobiłam ? Co on teraz powie ? Jak ja teraz spojrzę mu w oczy ?

I mówiąc do siebie idzie dalej i dalej, aż wreszcie zaszedł cień do domu swego.

Znów cicho i niezmącony spokój, gdy wtem zza drzewa wysuwa się ktoś i idzie do domów, które stoją opodal, a zdaje się, że do siebie szepcze.

- Czekałem na nią i przeszła, słyszałem jak żałowała owego postępku, miałem już wyjść z ukrycia i powiedzieć. Już nie ma między nami nic, wszystko skończone, ale coś mnie za gardło chwytało i nie dało mi słowa wydobyć. Coś mi nogi przykuło do ziemi i nie mogłem się z miejsce ruszyć. Teraz mi się w głowie kręci, coś mnie chwyta za serce, szarpie i mówi tajemniczo "Jeszcze nie możesz z nią zrywać, bo coś cię będzie za serce targać, ot tak ! o tak i czekaj jeszcze.

O ja nieszczęśliwy...

I upadł cień koko jakiegoś domu na trawę. Ucichło wszystko i wietrzyk przestał szemrać. Żadne stworzenie nie zdradzało swego istnienie, lecz cień siedzący na trawie od czasu do czasu puszczał w powietrze parę, która się zamieniała w tęskne słowa: O Boże !

Koniec

strzałka do góry

opr. Bogusław Stępień



About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013