Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Ryszard Grochowski


Wieczny Wędrowiec Boży

"Gazeta Wyborcza" z dnia 2 kwietnia 2002 r.

Od 14 maja 1940 roku, kiedy urodził Się na podprzemyskim Kruhelu, nigdy nie liczył czasu, mijał go w biegu. Z wczesnego dzieciństwa pamiętał zupę z lebiody i rosyjskie frontowe wykopy wypełnione wodą, do których wpadł jako pięcioletnie dziecko. Życie uratował mu tato.
Zawierucha powojenna zmusiła rodzinę do zamieszkania w Przemyślu w kamienicy przy Rynku nr 26. Kruhel pozostał dla niego miłością życia, miejscem świętym i czystym, do którego stale wracał.

Tam na ogrodowej działce zbudował drewniany domek: takie antyspołeczne, laboratorium, gdzie samotnie i w towarzystwie przyjaciół prowadził eksperymenty na szaro-burym człowieku i świecie PRL-owskiej codzienności. W żaden sposób nie mógł się zmieścić w wytyczonych przez historię, tradycję i konwenans, usankcjonowanym porządku rzeczy i wartości, który, chcąc nie chcąc - jak mawiał - pozwalał latać na wysokości płota. Dlatego na swój sposób był wyobcowany i samotny. Prawdopodobnie miał tego świadomość, ponieważ bardzo wcześnie przywdział szatę maga, czarnoksiężnika. powiększ zdjęcie
Stąd też zajęcia, których się imał i miejsca, w których żył, w pewnym sensie były magiczne.
Był gajowym, etatowym pracownikiem PTTK w Ustrzykach Dolnych, ajentem schroniska w Ustjanowej, palaczem co, komendantem zawodowych strażników wędkarskich, prezesem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, aktorem w przemyskich teatrach "Lutnia" i "Fredreum" oraz wieloletnim przewodnikiem turystycznym. W Bieszczadach przeżył wiele lat.

powiększ zdjęcie powiększ zdjęcie
powiększ zdjęcie powiększ zdjęcie
W zakapiorach bieszczadzkich widział świętych Franciszków: wraz z nimi u stóp Połonin nad nasiczniańskim potokiem, po przepłukaniu winem marki "Crosno" gardła, przemawiał do kwiatów, całował brzozy i paprocie, nawracał wilki, kłócił z przydrożnym świątkiem. Kochał przyrodę miłością biedaczyny z Asyżu.

Te niezwykłe panteistyczne uniesienia znikały jak dym ogniska, kiedy w towarzystwie Rysia pojawiały się kobiety. Jadł je łyżkami bez przypraw, czasem z przeprawami. Stąd jego trzy małżeństwa.

powiększ zdjęcie W Berehach Górnych przyjaźnił się z Władkiem Nadoptą vel Majstrem Biedą, poznał poetę - pieśniarza Wojtka Bellona, Ludka Pińczuka, rzeźbiarza Mariana Hesa, Zośkę Komedową mieszkającą wówczas w Chmielu i większość świętych pijaków, wydziedziczonych Bożych Wędrowców, którzy tutaj szukali azylu, kochali góry, bure świerki, bukowe warkocze, wiatr, chmury, słońce, bojkowskie cerkwie i kapliczki.
Rysiek zawsze bardzo dużo czytał. Był mistrzem słownej improwizacji.

Historia pierwszej pary wróbli w Stuposianach w wersji Rysia jawiła się zdumionym turystom jak dzieje pionierskiego osadnictwa na Dzikim Zachodzie. "Wzrost" górskich wierzchołków podawał ze względną dokładnością.

Kiedy dociekliwy turysta sprawdził podaną wysokość na mapie: wyjaśniał autorytatywnie, że dysponuje pomiarami wg poziomu Adriatyku, ponieważ znajdujemy się na południowym dziale wodnym.
Całkowitym zaskoczeniem dla wędrujących kilka godzin turystów było odnalezienie w środku lasu, pod świerkiem, pilnie potrzebnej szklanki. Stakan z grubego szkła miała zostawić biwakująca tutaj czota UPA przed akcją na samego generała Waltera. Pił bez pragnienia. Gorzałka otwierała mu duszę i uskrzydlała wyobraźnię. Zawsze pewnie chodził po ziemi.

Chociaż miał w sobie coś z Ikara, samoloty budziły w nim nieskrywane przerażenie.

Kiedyś wyznał, że na lot samolotem zdecydowałby się tylko z sądowego nakazu.

Po zakończonym rozwodem drugim małżeństwie wrócił do Przemyśla, pracował w TOZ, skąd został oddelegowany do Rzeszowa. Tam poznał kobietę swojego życia.

Przez ostatnie 20 lat wiódł u jej boku życie szczęśliwe w Nienadówce, gm. Sokołów Małopolski, tej samej Nienadówce, w której lata wojny spędził Jerzy Grotowski, późniejszy eksperymentator Teatru Laboratorium. Bieszczadzkie wierchy zastąpiła mu dal Niziny Sandomierskiej. Małopolska równina i szczęśliwa rodzina wyciszyły w nim dawne emocje, skłaniały do refleksji.
Wieczny Wędrowiec Boży w końcu znalazł swoje miejsce na ziemi. Z pasją oddawał się ulubionemu zajęciu - dłubaniu w drewnie.

Kolekcjonował, powszechnie uważane za kicz, jelenie na obrazach, płaskorzeźbach, przedmiotach użytkowych. Jeleń na rykowisku był dla niego zawsze dziełem doskonałym, tak w naturze jak i w sztuce. Z żoną Ireną wychowywał syna Jana Pawła, który często bawił się ze, starszym o trzy lata, Przemkiem - jego... wnukiem.

Od kilku lat ciężko chorował.
Mawiał: Kto nie wierzy w cuda, ten nie jest realistą. Bo taki był mój brat mniej więcej. Bardzo będzie nam Go brakowało.

Tadeusz Grochowski


powiększ zdjęcie powiększ zdjęcie
Pana Rysia Grochowskiego nie znałam zbyt długo, w sumie kilka lat, ale zapamiętałam Go jako człowieka o wspaniałym sercu, otwartego dla ludzi i z pięknym darem krasomówczym.

Kiedy przeprowadził się do Nienadówki stworzył wraz z żoną Ireną dom otwarty dla każdego. I faktycznie dom ten był zawsze pełen ludzi. Pan Rysio z każdym potrafił znaleźć wspólny język. Bardzo dobrze dogadywał się z młodzieżą. Pięknie opowiadał bieszczadzkie legendy, można je było słuchać godzinami.

Podobnie jak ludzi, kochał zwierzęta. Towarzyszami jego życia były psy, z którymi miał świetny kontakt. Hodował owce i indyki. Pamiętam owcę o imieniu Zuzia, która została wychowywana przez Grochowskich, ponieważ matka nie chciała jej karmić. Zuzia była traktowana przez Grochowskich jak członek rodziny, mimo że przebywała wraz z innymi owcami w oborze, miała też swoje miejsce w pokoju na kanapie, gdzie często można ją było zobaczyć. Niecodzienny to był widok.

Niestety, ciężka choroba zabrała człowieka, który mógł jeszcze wiele wartości przekazać innym.

Elżbieta Motyl



Ryszard Grochowski zmarł w szpitalu w Rzeszowie 3 marca 2002r.
Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Nienadówce.

powiększ zdjęcie powiększ zdjęcie

fot: arch. rodzinne Grochowskich
opr: Redakcja


About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013