Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Tadeusz Ożóg - wspomina


Moje wspomnienia. II wojna światowa
powiększ zdjęcie Druga wojna wybuchła 1 września 1939 roku w piątek o godzinie 4.45, miałem w tedy 15 lat. Pierwsze moje spotkanie z wojną, było to kilka dni po wybuchu wojny, pasłem w tedy krowy nie daleko od głównej drogi. Wtedy nadleciały bombowce niemieckie i z rzuciły bomby. Jedna spadła ode mnie z pół kilometra a następna od moich krów i ode mnie 100 metrów, tylko było słychać jak odłamki trzaskały po zbożu i ziemniakach. Ja i moje krowy nie zostały zranione, a po wybuchach pozostały tylko duże leje w ziemi.

Pierwsze spotkanie z wojskiem niemieckim było dosyć spokojne. Opór wojsk Polskich na różnych odcinkach frontu był zacięty, ale Nasze wojska nie dały rady oprzeć się machinie niemieckiej, która liczyła podwójną liczbę według wojsk Polskich, tak w sprzęcie jak i ilości żołnierzy. Byliśmy świadkami wycofywania się całych oddziałów Naszego wojska i również całej masy cywilów.

Wszyscy uchodzili za rzekę San, niestety jak się wycofali za rzekę San, by tam stawić opór, to w tedy Związek Radziecki napadł na Polskę. Myśmy to nazywali, że Rosja wbiła nóż w plecy Polsce. Radzieckie, rozbroiły Nasze wojska, zwykłych żołnierzy zwalniali i patrzyli na ręce, kto miał ręce delikatne to brali do niewoli, gdzie potem wymordowali ich w Katyniu, Ostaszkowie i Miednoje.

Tu muszę wspomnieć Stanisława Hertla to był syn cioci, siostry mojej mamy. Był On oficerem i również profesorem w mieście Łuck. Tam został oskarżony przez swojego ucznia, prawdopodobnie Żyda, że był oficerem i został wezwany na GPU (to jest skrót Policji). Został przesłuchany i w oczy mu powiedzieli, że jest oficerem Wojsk Polskich. Oficer przesłuchujący go poszedł do drugiego pokoju i sekretarki zapytał się czy prokurator jest ? W tedy wujek zrozumiał, że On się zapytał o prokuratora, żeby ten go aresztował. Prokuratora na szczęście nie było, oficer polecił wujkowi, żeby się zgłosił jutro rano na godzinę 7`mą rano, wujek obiecał, że się zgłosi w następnym dniu i wtedy go zwolniono.

Wujek zorientował się co go czeka i kiedy wyszedł z GPU, ani się nie pożegnał z żoną, tylko wyruszył pod ówczesną granicę sowiecko - niemiecką. Nad granicą sowiecką, poszedł do domu gdzie mieszkała samotna "babcia", aby się zorientować w jaki sposób można przekroczyć bezpiecznie granicę. Babcia dała mu na drogę taką czapkę z psa, bo On miał w tedy tylko kapelusz, a była to zima 1940 roku i siarczyste mrozy. Babcia mu doradziła, żeby rosyjską granicę przekraczał bardzo ostrożnie, bo ruska służba na granicy jeśli kogoś zauważy to choćby ten człowiek podniósł ręce do góry i się poddał to od razu, oni strzelali.

Wujek na kolanach przeczołgał się przez ruską granicę, następnie na granicy niemieckiej kiedy został zauważony przez patrol niemiecki, podniósł ręce do góry i szedł na całego. Patrol Niemiecki wylegitymował go, pytali się gdzie chce iść, odpowiedział że do Łucka. Zabronili, że nie wolno i kazali mu wracać z powrotem do Rzeszowa i tak udało mu się powrócić w swoje rodzinne strony.

Wujek wrócił do Wojciecha Motyla a zamieszkał u Chorzępy u cioci Anny. W ten właśnie sposób uniknął śmierci w Katyniu. Miał zamiar jechać za granicę żeby połączyć się z tymi oddziałami które już wcześniej przedostały się do Francji, ale to się już nie udało. Niemcy na Czechosłowacji uszczelnili granicę więc został w rodzinie, by mu czas, lepiej zlatywał, uczył się języka Niemieckiego.

Było nas trzech, mój brat Janek, Bronisław Chorzępa i ja, Ożóg Tadeusz. I tak my się doczekali pod Generalne Gubernatorstwo z siedzibą w Krakowie. Życie tak na wsi jaki i w miastach było fatalne, brak było żywności ubrania, obuwia i wiele innych produktów żywnościowych, a jeśli się coś ukazało to na kartki.

Mieszkańcy wsi jakoś sobie radzili, jak nie było nafty do lamp oświetlających mieszkania, to się robiło takie knoty do karbidu. Na buty wyprawiało się skóry, ubrania i bieliznę powstawały z płótna lnianego. Mąkę na chleb mełło się w żarnach rękami, chociaż młyn był i każdy miał i mógł jakąś ilość zboża zemleć, ale mógł to zrobić tylko za opłatą zbożem, a tego nigdy nie było za wiele, Niemcy narzucili na Nas kontyngent i była z góry ustalona ilość i tyle trzeba było zboża oddać, a płacili za to śmieszną ceny.

Za odstawione krowy na mięso dostawało się punkty na wódkę lub kawałek materiału, gospodarzowi, który odważyłby się na zabicie świni, groziła kara śmierci. Opiszę jak sobie radzili ludzie w tej sytuacji.

Mój brat kupował od innych gospodarzy świnie i "bili" je tak, ażeby nikt nie słyszał, sztuki dzielono na połówki i te pakowano w worki. Furmanką, nocną porą towar podwoziło się do głównej drogi, a tam podjeżdżał samochód osobowy i go zabierał. Trwało to wszystko kilka minut. Samochód podjeżdżał w umówione miejsce, kierowca dawał znak światłami, bo było to robione zawsze pod osłoną nocy, w czasie okupacji za taką robotę groziła okrutna kara ze strony Niemców.

Kierowca tym samochodem w dzień woził gestapo (to była policja) a nocą oflagowany samochód swastyką, woził wieprzki, a Niemcy jak zobaczyli swastykę to salutowali. Ten kierowca miał dużą rodzinę do wyżywienia, pomimo, że za taką robotę groziła mu nawet śmierć to jednak ryzykował, bo takie były warunki żeby przeżyć.

Niemcy wymyślili sobie taką rzecz, założyli "Bałdient" -(Baudienst)- to była służba budowla i do tej służby powoływali młodych chłopców do służby na jeden rok i to właśnie nie ominęło mnie. Tak logicznie myśląc to można powiedzieć, że był to obóz pracy, mieszkaliśmy w barakach, a do pracy dowożono Nas "cug maszyną" na dnie przyczepy. Do pracy, myśmy dochodzili po takim świeżym nasypie, około 4 kilometry, a potem wsadzali Nas na te przyczepy i drogą główną wieźli Nas około 25 kilometrów do miejsca pracy w lesie. Przydzielano działki i to trzeba było wykonać. O godzinie 3 ciej kończyła się praca i jazda z powrotem do baraków.

Czekał tam na Nas obiad, który składał się tylko z zupy, jak powiedział kucharz, zupa ta składała się z 4 kg kaszy jęczmiennej i dodatku "koński łeb" to wszystko na dwieście chłopców. Nie sposób by było o tym przeżyć, ale Niemcy puszczali Nas na sobotnio - niedzielne przepustki.

to nic, że do domu można było się dostać tylko na piechotę i to w drewniakach, bo takie buty mieliśmy w tedy i trzeba było przemaszerować 33 kilometry do domu, aby zabrać sobie żywności na następny tydzień. Brałem, bochenek chleba i 1 kilogram masła, jeśli akurat było w domu. W niedzielę wracało się furmanką, końmi wyjeżdżaliśmy o godzinie 9 wieczór, a żeby być na zbiórce o godzinie 7 rano.

Warunki zamieszkania w barakach były nie możliwe, były to domy drewniane, zestawione z rozebranych budynków po gospodarstwach z wysiedlonych wsi, spaliśmy na pryczach zbitych z desek, a na nich trochę słomy i koc do przykrycia, a pcheł w nim tyle, że trudno było zasnąć.

Rano, czarna kawa i do tego 6`ta część kilogramowego chleba, a jeśli było do niego troszkę marmolady to już było dobrze, dla odmiany na wieczór była zupa, nazywaliśmy ja "galop zupka" z wiadomych powodów.

Na koniec opiszę historyjkę, jak to Niemcy, łapali wujka na roboty, było ta tak: We wsi Niemcy przeprowadzali "łapankę" na roboty, ludzie uciekali i kryli się gdzie tylko się dało. Wujek Wojciech nie uciekał, stał na podwórzu, za płotem i przyglądał się zaciekawiony Niemcom. kiedy Ci go zauważyli, spodobało im się, że, ktoś jakby czekał by go zabrać, a na oko wujek to był kawał chłopa więc w sam raz do pracy na chwałę Niemiec. Niemcy szybko biegną, jakby się obawiali, że im wujek ucieknie, choć ten stał za sztachetami nieporuszony. Dochodzą do Niego i okazało się, że ten kawał chłopa "ochotny na roboty", ma tylko jedną rękę. Cóż za płotem tego widać nie było, Niemcy byli pewni że mają mocnego niewolnika do pracy, ale tym razem musieli obejść się bez niego.


Tadeusz Ożóg – Nienadówka


About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013